Sunday, February 8, 2015

Nauka, mózgi i ogólnie takie takie

Na początek: naprawdę żadna ze mnie sentymentalna fanka metafizyki. Wyrosłam, przeszło mi razem z kiepskimi brwiami, zamiłowaniem do gitarowych piosenek o górach i spódnic boho. 

Do rzeczy. Logiczne rozumowanie jest super, racjonalizm jest... racjonalny, a nauka jest nie tylko fascynująca, ale rozwiązuje prawdziwe problemy i czyni *ekhem* cuda. Z tą ostatnią jest taki mały problem. Jest złożona i trudna. To nie jest tak, że wystarczy założyć biały fartuch, przeczytać kilkaset artykułów na Wikipedii i się na niej zna. 

Obserwuję coraz więcej zapalonych pasjonatów nauki, którzy wykorzystują ją głównie do szydzenia z religii. Niestety są kretynami, którzy o nauce wiedzą tyle, że e=mc do kwadratu i że dinozaury. Korzystają z autorytetu czegoś, o czym nie mają pojęcia, a co ślepo wyznają, aby czuć wyższość wobec kogoś innego. Na każdą wątpliwość czy pytanie bez większych analiz rzucają miażdżący dogmat swojego autorytetu. Czy to nie brzmi znajomo? Chociaż ja pewnie nie powinnam ich osądzać, bo we mnie nauka budzi inne religijne uczucie - pokorę. 



Oto przykład cwanego tekstu miłośnika logiki i rozsądku. 
Jak dla mnie nierozsądne jest sądzenie, że serce może być głupie, mądre, czy w ogóle dyktować jakieś decyzje. Serce to mięsień, man.
Jakby tak się zastanowić, to ufanie swojemu mózgowi też jest bardzo nierozsądne. Mózg nie tylko jest zdolny do okłamywania nas przez tworzenie fałszych wrażeń i wspomnień. Takie kłamanie należy do jego rutynowych funkcji. Jeśli kiedykolwiek doświadczyliśmy działania typu placebo (łącznie z odruchem wymiotnym po węszeniu urojonego smrodu czegoś, co jak się potem okazało jednak nie było brudne), konfrontowaliśmy własne wspomnienia z twardymi dowodami albo korzystaliśmy z pełnego, trójwymiarowego pola widzenia mimo posiadania plamki ślepej, nie powinniśmy całkowicie wierzyć własnemu mózgowi. Drań nie tylko doskonale potrafi zmyślać, ale jeszcze niezwykle łatwo go zmanipulować. 

Nie nazwałabym tego szczytem logiki i wydajności


Rozsądek polega też na uświadomieniu sobie ograniczeń własnych i dostępnych urządzeń pomiarowych (np. zmysłów). Bez tego nie ważne ile polajkujesz zabawnych naukowych memów albo artykułów na I fucking love science (z resztą, umówmy się, często oboje wiemy, że twoje możliwość zrozumienia tekstu po angielsku ograniczają się do grafik), i tak nie zyskujesz intelektualnej ani moralnej przewagi nad wyznawcą. 

Tuesday, February 3, 2015

Nikt mi nie stanie na drodze! Chyba, że ja.


Rob Bailey jest osobą, którą dużo osiągnęła dzięki sile woli, i ma dosyć słabości. Ma dosyć "braku honoru i poddawania się, tego, że nikt nie jest gotów umrzeć za nic". Nie podzielam jego pogardy dla słabości, ale rozumiem jego rozczarowanie kulturą odpuszczania sobie. 
Nie mam na myśli ludzi, którzy potrzebują wsparcia, żeby przetrwać. Co więcej, uważam, że każdy może potrzebować wsparcia w różnych sytuacjach i nie ma w tym nic złego. Chodzi mi o osoby, które stawiają sobie jakieś cele, które mają znacząco poprawić ich życie, a potem szukają sposobu, żeby dostać to wszystko nie tylko bez wysiłku, ale też bez jakiejkolwiek zmiany w swoim własnym umyśle. 
Wystarczy wpisać w google "jak się motywować..." i odkryjemy setki stron z prośbami o radę i samymi radami.
Nie radami jak faktycznie schudnąć, czego nie jeść, co jeść i jak ćwiczyć. Nie.
Radami co zrobić, żeby się zachciało ćwiczyć/przestało objadać. 
Z całym szacunkiem, nie wróżę sukcesu. Zdrowe wsparcie to jedno, klepanie po pleckach i pizza co wieczór w ramach nagrody za dobre chęci to co innego. 



Psychodietetyk uspokaja:
"Pamiętaj.
Masz prawdo do gorszego dnia.
Masz prawo do poczucia beznadziejności i bezradności. 
Masz prawdo by nie czuć się dziś na siłach do ćwiczeń.
Masz prawo by dziś rozkoszować się tabliczką czekolady."
Dobry interes, być takim psychodietetykiem. Po co komu klient, który faktycznie schudnie i sobie pójdzie?

Spotkałam się kiedyś ze stwierdzeniem:
Jeśli chcesz coś zmienić w swoim życiu, musisz coś zmienić w swoim życiu.
Uderzyło mnie jak dziwnie to brzmi. Po przecinku powinna być jakaś odkrywcza, zaskakująca rada. Wizualizuj sukces. Nie bądź dla siebie surowy/a. Zaufaj Wszechświatowi.
Nie twierdzę, że takie rady nie są przydatne. Oprócz tej o Wszechświecie, bo to jakiś bełkot. Ale one nie zastąpią podstawy - zmiany czegoś, kosztem wysiłku. 
Oto magiczna głęboka myśl ode mnie:
Jeśli chcesz coś zmienić w swoim życiu, musisz chcieć coś zmienić w swoim życiu.

Wow. Ale ze mnie Pawlikowska. Pewnie teraz też średnio lubi Cejrowskiego, to już w ogóle z nas bliźniaczki. 
Jak już się pośmialiśmy, to jednak muszę przyznać, że szczerze wierzę, że bardzo by nam wszystkim pomogło, jakbyśmy zaczynali nasze dążenia do boskiego ciała, ogarnięcia swoich obowiązków, stania się lepszym człowiekiem, od zdecydowania, że TAK, coś mi w moim życiu przeszkadza, i być może muszę pozbyć się jakiejś części mnie, żeby mieć to, czego pragnę.
Ale was wyk(ołcz)owałam. Nie narzucam nic nikomu, zastanówmy się po prostu, czy ta pani:

ma faktycznie szansę coś osiągnąć, nawet jeśli usłyszy milion odpowiedzi "nie poddawaj się" albo "musisz przestać je jeść". Wewnętrznej motywacji nie da się ściągnąć po torrentach z internetu. Jak na razie.