Friday, April 25, 2014

Paradoks dystrybucji wyjebania

Cześć kochani, długo nie pisałam, bo ostatnio nie czułam się, tak naprawdę, zbyt dobrze, jednak teraz powracam ze wznowioną energią i dzisiaj chciałabym podzielić się wam, takimi przemyśleniami, mam na sobie taką oto piękną koszulkę:

i dzisiaj opowiem o tym, dlaczego niektóre osoby, zwłaszcza kobiety i mężczyźni, za przeproszeniem czasem mają tendencję do miecia wyjebane na niewłaściwe rzeczy.

Zacznę od takiej anegdotki. Spytano mnie ostatnio, jakim cudem jestem całkiem szczęśliwą osobą, skoro większość czasu chodzę ciężko wpieniona różnymi tematami. To pytanie zmusiło mnie to dogłębnej analizy sytuacji i oto jedyne wyjaśnienie: stopniowo dokonałam transferu mojego wyjebania tak, aby nie przejmować się rzeczami typowo odbierającymi chęć do życia i energię do robienia czegokolwiek sensownego (te rzeczy to np. to, czy ludzie dookoła pogardzają moim wyglądem/zachowaniem/poglądami), zyskując zadziwiająco obszerne zasoby porządnej jakości kreatywnego wkurwu do rozdysponowania na wszystkie inne tematy. Tak jest, spokój zen przy jednoczesnym srogim hejcie na sprawy, które uznajesz godne hejtu jest osiągalny. Polecam.

Widzę to tak: o ile nie jesteś kipiącym wulkanem generującym frustrację (bywa i tak), masz jakiś swój poziom wyjebania, lagę określonej długości, którą możesz i musisz na coś kłaść. I wydawałoby się, że jest to mechanizm obronny, który ogranicza stres, zwłaszcza w krytycznych sytuacjach (np. zombie apokalipsa, sesja, albo każdy ranek przed 8:30).

NIC BARDZIEJ MYLNEGO

Wyjebanie w większości przypadków skupia się na rzeczach, które faktycznie można by zmienić i naprawić. Nie zostaje go już na sprawy zupełnie niewarte uwagi albo nieodwracalne, przez co są one wszystkim, co nas pochłania.

Załóżmy, że to jest całe dostępne wyjebanie (Obrazujący je niebieski płyn zupełnie przypadkiem jest tym samym płynem, który grał w reklamach podpasek w latach 90. Obecnie jest na emeryturze.) wygląda tak:

Najlepiej dla wszystkich wyglądałby np. taki podział:
Niestety, naturalny stan jest raczej taki:

Wniosek? Wielkie dzięki, głupi naturalny procesie. 

Ale zawsze warto próbować go kontrolować. Używajcie swoich mocy wyjebania dla dobrych celów! Bo wielka wyjebka to wielka odpowiedzialność.

Sunday, April 13, 2014

multitasking i viralowe poślady

Krótka piłka z kategorii "Dziwny jest ten świat". Po raz kolejny zastanowiło mnie dziś czemu ludzie nie mają problemu z udostępnianiem/lajkowaniem na Facebooku treści typowo o dupie. Na przykład takich:

Jakoś niezręcznie bym się czuła to lajkując. Albo gdyby mój facet to robił.
-I tu masz problem, paszteciaro! Jakbyś nie miała kompleksów to by ci nie przeszkadzało, że chłop lubi na dupy popatrzeć!
Moi drodzy, nie do końca mam na myśli zamiłowanie do patrzenia. W tym co się dzieje na FB chodzi o coś więcej. Nie pierdoląc nawet o "uprzedmiotowieniu kobiet w mediach" (opcja feministyczna), "zdziczeniu obyczajów" (opcja konserwatywna) i "kiedyś kobiety szanowano i w rączkę cmok cmok a nie lajkowali poślady bez ciał" (naiwna opcja niefeministyczna), to jest po prostu żenujące.

  1. Kojarzy się z wąsatym, łysiejącym Januszem, który poci się i klika niezdarnie na wszystko w internecie co przypomina dupę/cycki. 
  2. Kiepsko wygląda w kontekście pozostałej fejsbukowej aktywności danej osoby. Np. w towarzystwie zdjęć niemowlaków, publicznych wyznań wyłącznej miłości albo prawicowego aktywizmu politycznego. Zaraz...co?


Jest taki pan, który zasłynął swoimi interesującymi poglądami na kwestie m in. gwałtu i antykoncepcji.
No wiecie, ten, który powiedział, że problem niskiego przyrostu naturalnego rozwiązałby roczny zakaz sprzedaży środków antykoncepcyjnych. No, właśnie ten.
Reposty artykułów z cyckami i te o rodzinie koegzystują na jego profilu wraz z tymi oficjalnymi, politycznymi, zaangażowanymi ("przyszedł czas ,obalić Putina") i krytyką kultury i mediów okraszonych chytrymi argumentami ad feminam ("Pani Janda chyba ciężko przechodzi menopauzę").

Mam teorię, czemu takie rzeczy się repostuje i lajkuje. Multitasking, do którego przyzwyczaiła nas sieć 2.0 i urządzenia mobilne, sprawia, że wszystko trzeba mieć w jednym feedzie, np. na FB, bo przecież można jednocześnie przeglądać newsy z życia znajomych, publicystykę i ulubiony fetysz. Cóż, za moich czasów się po ludzku gromadziło fapfoldery, ale wygląda na to, że to za wiele zachodu.

Są dwie rzeczy, które niestety pozostają tajemnicą dla bohaterów tego posta:

  1. jeśli pragniemy sprawiać wrażenie profesjonalisty zawsze można rozważyć prowadzenie publicznego i prywatnego konta osobno (przy czym nie jest trudne umożliwić dostęp do tego drugiego tylko znajomym),
  2. czasami ktoś (pracodawca, potencjalna dziewczyna, hejtująca wszystko "blogerka") może wyciągnąć jakieś wnioski właśnie na podstawie tego, co kto ma na swoim profilu (oczywiście przejmowanie się ich opinią jest całkowicie opcjonalne). 
Także tego, fajna stronka, chyba wrzucę na swój publiczny profil, w końcu nikt nie każe tym dzieciom, które uczę, żeby tam zaglądały. Mówiłam już, że bardzo poważnie traktuję to, co robię?

Monday, April 7, 2014

GDZIE TE SMOKI?!

Skoro wszyscy już zaczynamy pocić się dzięki trwającemu od dziś do czerwca smakowitemu pasmu rozpaczy i gniewu, pozwólcie, że wspomnę o dwóch małych kwestiach.

Spojlery
To raczej oczywistość. Dla "czytelników" pełnia sezonu. Masz ochotę komentować w trakcie wspólnego oglądania wydarzenia, które zobaczymy dopiero pod koniec odcinka (a więc za prawie godzinę, a więc za wieczność, a jednocześnie jeden oddech)? A może już piszesz komentarze pułapki po internetach? Są dwa powody, dla których to robisz i oba z pewnością mogą zainteresować twojego terapeutę:
a) przeczytałeś książki (i być może nic innego w swoim życiu) i traktujesz to jak swoje największe osiągnięcie, z którym MUSISZ się obnosić,
b) sprawia ci przyjemność poczucie kontroli i krzywdzenie ludzi. Rozważałeś porwania i przetrzymywanie ludzi w piwnicy?

Słyszę też często "książki wyszły już dawno, czas łaski minął". Wiecie co? "Gra o tron" to umiarkowanie nerdowa rozrywka. Może bardziej poważna i rozbudowana niż moja dotychczasowa kariera naukowa lub związek, ale wciąż ma być zabawą. Jeśli zamiast mieć zabawę i pozwolić mieć ją innym (może łaskawie doceń, że w końcu więcej ludzi gada o smokach niż o dupie N. Minaj!) chcesz się bawić w świętą inkwizycję, to mam dla ciebie złą wiadomość. Nie wiesz co to znaczy zabawa, ludzka przyzwoitość, wyczucie czasu i prawdopodobnie jesteś rudy.

Jest taki fanpage dla fanów GoT, który bardzo zyskał w moich oczach. Czemu? Ogłosili właśnie, że ponieważ nie każdy może oglądać każdy odcinek w tym samym czasie co wszyscy, nie będą nic wrzucać aż do końca sezonu, aby uniknąć spojlerów. Złota gwiazdka do naklejenia na lodówkę dla tych ludzi!

Rozbieżności 
D. nie ma fioletowych oczu. T. w ciąży. D. bez niebieskich włosów. Itd.
Wynikające z tego problemy:

  • twórcy serialu nie czytali książek i są zwykłymi burakami!
  • wolny cytat: "czy to tak trudno kazać aktorom nosić kolorowe soczewki dla odrobiny Realizmu i Prawdy?". Ktoś wytłumaczył, że podobno zaczęli kręcić z soczewkami, ale przeszkadzały one aktorom w grze. (Słusznie. Całe szczęście, że zbroje, peruki w upale i tak dalej w niczym nie przeszkadzają.)
  • ...i potem jak ktoś tylko ogląda to się nie dowie jak jest NAPRAWDĘ!


Myślę, że dochodzimy tu do sedna. Oprócz zwykłego snobizmu na umiejętność czytania (dzieci, klaszczcie dla koleżanki!) i nadludzkie zdolności krytyczne umożliwiające zauważenie różnicy w kolorze oczu bohaterki, święty gniew ma źródło w pewnym drobiazgu. Z wypowiedzi tego typu wynika, że ci przejęci fani nie zorientowali się, że GoT to fikcja. Tak, kochani, serial nie jest filmem dokumentalnym. Jest adaptacją historii, która jest kreacją zajebistych ludzkich umysłów zarówno w książce, jak i w serialu. Po rozwianiu tych wątpliwości wszystko wygląda inaczej, prawda? Wiem, ja też się wkurzałam jak jeszcze myślałam że II wojna światowa zdarzyła się naprawdę a w jakimś filmie Hitler nie miał wąsa. 


A na koniec zapraszam zajrzeć TU
Nie chcę wyjść na kogoś kto kurczowo trzyma się swojej wizji, do tego stopnia, że obraża się jak ktoś z rudej bohaterki zrobi blondynkę 
George R.R. Martin

Wednesday, April 2, 2014

Sorry, nie zadaję się z miłymi

Mili ludzie, mimo tego jak dzielnie stosują się do rad, których słuchali całe dzieciństwo, w niektórych kręgach mają kiepską reputację. Takie z nich promyczki słońca, które zachęcają do kupna okularów przeciwsłonecznych o powierzchni równej powierzchni twarzy, albo słoneczniki, które ochoczo odwracają się do światła. A potem wszędzie nasypane łupinami. Są traktowani jako osoby podejrzane (prawdopodobnie czegoś chcą, albo za twoimi plecami sypiają z twoją matką), nudne i mało inteligentne. Pełen inteligentnego bólu dupy facebookowy fanpage "Mili ludzie to zaraza" pisze o nich "Mili ludzie jedzą Actimele. Miłych ludzi SZOKUJE matka Madzi. Jak można być takim NIECZUŁYM? Mili ludzie zawsze DOBRZE Ci doradzą, żeby nikomu nie zrobiło się przykro. Tylko nie WYDZIWIAJ."
No dobrze, ale właściwie co w tym złego? Co komu szkodzi, że ktoś doprowadził do perfekcji używanie nieco drętwych eufemizmów, naprawdę przejmuje się losem głodnych dzieci, albo zaczyna zdania od "ale czy to trzeba od razu...?

Są dwa sposoby, w jakie miła osoba może być szkodliwa.

1. Jest bierna i nie potrafi się wkurzyć na złe rzeczy. Niestety, mili ludzi potrafią uprzejmie przyzwalać na bardzo niemiłe rzeczy, takie jak przemoc domowa ("nieuprzejmie jest się wtrącać"), gwałt ("porządne dziewczyny jednak nie powinny same łazić po nocy"), różne formy niesprawiedliwości społecznej ("u nas w domu na szczęście nie mamy takich problemów, wszyscy są heteroseksualnymi katolikami, którzy chcą mieć dzieci i NIGDY się nie rozwodzą") albo po prostu zwykłe niewygodne sytuacje, które łatwo można by naprawić ("a po co się czepiać, że tak niesprawiedliwie ocenia; robi co może, a do końca semestru jakoś dotrwamy").
Czasem faktycznie miła osoba może być też nudna i tępawa (zakładam że to strategia kompensacyjna, żeby nie być tak totalnie odrzuconym). Nie sądzę, żeby była jakaś bezpośrednia korelacja między IQ a poziomem dobrych chęci, ale wtedy faktycznie ktoś taki stwarza zagrożenie dla zdrowia podnosząc ciśnienie ludziom w swoim otoczeniu.

2. Jednak często kiedy słyszę marudzenie o tym, że ktoś tam jest miły, widzę sytuację tak:



Tak, moi drodzy, bycie miłym dla innych wymaga wysiłku. Nikt nie lubi poczucia winy/porażki, kiedy dysfunkcja procesu motywacji lub generalny hejt na rzeczywistość sprawia, że wychodzimy na zgreda. Dobrym rozwiązaniem jest zatem otoczyć się jeszcze gorszymi zgredami, żeby przez kontrast nie uchodzić za oślizgłą istotę ludzką, której w razie czego nikomu nie będzie szkoda. Mili ludzie wszystko psują, bo przy nich orientujesz się, jak okrutnie potraktowałaś matkę, kiedy ostatnio zadzwoniła, jak przykro było tej staruszce w kolejce do kasy po kontakcie z tobą, jak niewiele kosztowałoby cię jednak dać cynk koleżance itd.
Tacy mili ludzie, którzy jednak nie są bigotami, ale za to serio myślą o innych, szkodzą tylko na ego tych dumnych z bycia niemiłymi osób. Także sorry, dupku, który chcesz czuć się lepszy, bo nie chce ci się poświęcić bliźniemu minuty uwagi, jednak średnio mnie boli twój żal.


Myślę, że jak powiedziała niedawno Ellen Page, świat byłby dużo lepszy, gdyby ludzie chcieli włożyć minimum wysiłku w bycie mniej okropnymi dla siebie nawzajem.



I może gdyby jeszcze potrafili się zdrowo wkurwić kiedy dzieje się coś złego.