Monday, December 8, 2014

Z deszczu pod uprzedmiotowienie nieletnich modeli

American Apparel, kontrowersyjna marka, która chyba trochę chciała być Benettonem, a trochę revenge porn nagle stała się sojusznikiem środowisk LGBT i wszystkich tych, którzy mają już dosyć ograniczania ludzi sztywnymi zasadami ról płciowych (jakie kolory wolno nosić, jakie emocje okazywać, jakie filmy oglądać itd itd). Ta sytuacja kazała mi zwątpić w szansę jakiejkolwiek zmiany na lepsze. Czemu? Otóż spieszę z wyjaśnieniem.

Nieprzypadkowo American Apparel był wielokrotnie oskarżany o seksizm i uprzedmiotowienie kobiet (i nie tylko, choć nie wiem jak to ma niby poprawiać ich sytuację). Słynie z reklam, na których wzrok przykuwają nie tylko odważne pozy i kadry, ale często też brak twarzy modelek. Stąd moje skojarzenie z revenge porn - ostre fotki, na których widać pewną próbę ochrony swojej tożsamości, gdyby jednak ich odbiorca miał je gdzieś wysłać i, no tak, w końcu to zrobił.






















Dlaczego taka marka nagle okazuje się jednak milusia? Przez tę oto reklamę:
O MÓJ BOŻE TACY ODWAŻNI ZŁAMALI STEREOTYPY PŁCIOWE CHŁOPIEC UBIERA SIĘ JAK CHCE.

Absolutnie popieram złamanie sztywnego podziału ubrań czy kosmetyków na męskie/damskie, bo:

a) to niepotrzebne ograniczenia

b) to irytuje ludzi, którzy bardzo lubią narzucać i utrwalać takie ograniczenia oraz ciągle rzucać hasłami o "normalności" i "naturze", a sprawianie im dyskomfortu jest zawsze dobrym uczynkiem.

Jedna rzecz. Czemu ten chłopiec (15 lat) pozuje jak typowa modelka? Myślałam, że wszelkie środowiska cieszące się z umożliwiania noszenia dziewczynkom koszulek z Batmanem są przeciwko robieniu z wypiętych dup i otwartych ust modelek przynęt na pieniądze. Zwłaszcza nie podobało im się robienie tego z nieletnimi, a teraz nagle zachwyca je ponętnie upozowany chłopiec. Czy to nie jest jednak hipokryzja? To trochę tak jakby walczyć z firmą, która leje swoje pracownice a potem jej przyklasnąć, gdy zmieni swoje postępowanie i zacznie bić męskich pracowników (tak, wiem, te straszne feminazistki by się z tego cieszyły).

Pojawiły się już głosy odpowiadające takim posępnym sceptykom jak ja. Otóż chodzi o wolność wyboru. Brandon wybiera takie środki autoekspresji jakie chce.
Jedna sprawa. To wciąż dzieciak. W swoim kraju musi poczekać jeszcze 6 lat żeby podjąć decyzję o zakupie piwa. W takim razie kiedy nastolatki zaczynają się głodzić albo wywoływać wymioty też jest wszystko ok - podejmują własne wybory na podstawie wzorców prosto z przemysłu mody. Jest różnica między odważnym wyborem ubrań, które nosi ten chłopiec, a pozowaniem na zdjęciach w sposób, który już dawno został uznany za uwłaczający.

Laci Green ostatnio poruszyła podobny temat rozważając czy twerking zawsze jest seksistowski. Jej wnioski mnie przekonały, bo nie upraszczały rzeczywistości - polegały na tym, że każdy przypadek trzeba rozpatrywać osobno i granice są płynne i cienkie. Zauważyła, że odmawianie kobietom prawa do seksownych zachowań i strojów jest samo w sobie seksistowskie i wszystko zależy od tego, czy dana osoba w tym zachowaniu i stroju jest przedmiotem czy podmiotem, czy sama używa swojego ciała do swoich własnych celów, czy ulega czyjejś wizji. To może być niejasne, ale w przypadku Brendana i American Apparel raczej nie mam wątpliowści.


Saturday, December 6, 2014

Jeste kobietko

Ale z tych kobiet wredne stworzenia. Publicznie przyznają się do bycia zołzami i jeszcze uważają, że to coś, czym warto się chwalić.


Ale jest coś gorszego. To przyklejanie takiej etykietki nie tylko sobie, ale KOBIETOM. Wszystkim.

Może mieć to coś wspólnego ze znienawidzoną przeze mnie grę w wykluczanie, czyli decydowanie kto ma prawo nazywać siebie kobietą/mężczyzną za nią/niego. Przybiera to formę albo budowania warunków typu "PRAWDZIWE kobiety mają krągłości", "PRAWDZIWI mężczyźni lubią sport", albo odmawianie komuś prawa do danej tożsamości płciowej przez twierdzenie, że istnieją kobiety I feministki, albo że facet co nosi takie czy inne spodnie to nie facet.

Może też to się brać z bezmyślności i braku zdolności do wypowiadania się we własnym imieniu, podejmowania własnych wyborów i jeszcze do tego ponoszenia ich konsekwencji.

"My kobietki mamy swoje foszki" pozwala poczuć piękną kobiecą solidarność. I usprawiedliwić nieznośne zachowanie.

To nie tak, że ludzie lubią jeść smaczne rzeczy. Po prostu słodkie kobietki mają prawo żreć czekoladę, bo tak to już jest z kobietkami.





PRZECIEŻ JESTEM KOBIETĄ! to sprytny sposób żeby usprawiedliwić własną niekompetencję i podzielić jej ciężar z resztą kobiet (które nawet jeśli jednak potrafią zrobić różne rzeczy nie powinny się nimi zbytnio chwalić).



Ojej, jestem taka głupiutka... ALE ZA TO POTRAFIĘ NAPRAWDĘ KOCHAĆ. PROSZĘ ZAOPIEKUJ SIĘ MNĄ. I zabij pająka bo ja się brzydzę. I może kup mi coś. Bo mi smuuuutno.



Co one mają z tym wchodzeniem do pokoju?
Też mi się zdarza, ale nigdy nie wiązałam tego z rozpaczliwym brakiem chromosomu Y.

Widziałam już dwie korwinistki, które napisały na swoich profilach jak osobiście obraża je samookreślenie Rafalali.
Tylko że Rafalala po prostu się identyfikuje z płcią żeńską i sama podejmuje w tym kierunku kroki (ubiór, zaimki osobowe itp), zamiast mówić innym How To Woman. Dużo bardziej obraźliwe jest kiedy jakaś laska twierdzi, że ja, ponieważ też jestem kobietą, dzielę jej wady, upodobania i sposób patrzenia na świat.

Rafalala przynajmniej nie usiłuje głosić, że wszystkie kobiety mają penisy.








Byłabym bardzo zadowolona, gdyby te kobiety i kobietki nauczyły się mówić JA kiedy trzeba.
Obrazek z rączkami. Gratuluję szczęśliwego życia rodzinnego. Ale są kobiety, które spełniają się w czymś innym, w czymś jeszcze, albo nie mają szansy na te rzeczy. Co za przykra koncepcja, że tak miła idea jak czerpanie szczęścia ze związku i macierzyństwa musi być z góry narzucona wszystkim.

Jeśli tak ma wyglądać "kobieca solidarność", to wypisuję się z tego cyrku. Przynależność do grona kobiet w tym wydaniu wygląda jak toksyczny związek, w którym musisz dostosować swoją osobowość do drugiej połowy, żeby zyskać poczucie przynależności i bezpieczeństwa, bez szansy na uzyskanie niezależnego "ja". I bez szansy na refleksję. Pas.

Sunday, November 30, 2014

Jak to, a satysfakcja?

Podzielę się teraz z wami czymś oburzającym. Otóż zdarza mi się pomagać ludziom uczyć się języka. Lubię to, lubię tych ludzi. Cieszą mnie ich postępy i miło spędzony czas. SZOKUJĄCA CZĘŚĆ Gdybym nie potrzebowała dorobić, pewnie bym tego nie robiła.
O bogowie, powiedziałam to.

Uczestniczę w dyskusjach w grupie dla nauczycieli na FB i jest to dla mnie źródło pomysłów, rad oraz, całkiem regularnie, odrazy do człowieczeństwa (tego się nikt nie spodziewał).
Dziś pojawił się temat świątecznych prezentów dla uczniów.
Śmiałam pochwalić moich uczniów, którzy to pamiętają o drobnych, ale przemyślanych prezentach dla mnie. Śmiałam użyć wyrażenia "(...)Da się kochać takich uczniów, którzy pamiętają o końcu roku szkolnego, świętach i przeprowadzce (...)".

Pewien pan postanowił pokazać mi jak niskie są moje pobudki opisując, że kocha uczniów za to, że tulą go gdy widzą, że ma zły dzień i pisząc "lepszego prezentu niż zainteresowanie, obecność i przejęcie nie mogliby mi sprawić". 

WIZUALIZACJA
On pracuje w pocie czoła dojeżdżając na korki na starej hulajnodze bez kółka bo nie stać go na tramwaj. Jednak jego serce ogrzewa wdzięczność na pryszczatych twarzach gimnazjalistów, podczas gdy ja tulę do piersi moje dwa śliczne, ale bardzo zimne kieliszki do wina i świeczkę zapachową (inne wyrazy wdzięczności już skonsumowałam) i płaczę w samotności.
KONIEC WIZUALIZACJI

Napisałam, że i tak nie poczułam się paskudną materialistką (choć w sercu łkałam). A on napisał tak naprawdę to samo co wcześniej tylko dodatkowo podkreślił, że to w kontraście do tego co ja napisałam o miłości do swoich uczniów.
Dzięki i gratuluję. Jesteś lepszą istotą ludzką. Oraz potwierdzasz tezę, że nie da się jednocześnie wkładać w coś serca i mieć z tego nawet minimalną korzyść materialną. To przecież oczywiste.

By boska Kiciputek 
Ten krótki epizod zawiera w sobie dwa problemy.

PIERWSZY


Zawsze dziwi mnie jak ludzie w Polsce nie doceniają pracy intelektualnej, jak kradną grafiki i zarabiają na koszulkach z nadrukami, jak oczekują, że tłumacze będą pracować za grosze a artyści "do portfolio". Albo obrażają się i usiłują zawstydzać dostawcę usług tego typu mówiąc "a nie obchodzi panią/pana satysfakcja?". Czemu takich rzeczy nie proponuje się kosmetyczce albo budowlańcowi? Bo ich pracy można dotknąć dłonią. Nie widzę innego powodu, a to bardzo smutne, bo świadczy, że społeczeństwo jest skrajnie prymitywne w swoim osądzie tego, co zasługuje na wynagrodzenie. W tym przypadku sam wykonawca takiej czynności może nie sugeruje, że powinno się uczyć za darmo, ale niepotrzebnie przedstawia korzyść materialną (nawet drobną i tak naprawdę polegającą bardziej na "aww, pomyślała", a nie na "ha! mój majątek wzrasta!") w opozycji z czystymi intencjami.

DRUGI


Pisałam o tym ostatnio w kontekście dzieci. Są takie tematy, które w danych kręgach (bo oczywiście są środowiska gdzie wypada hejtować macierzyństwo, związki itd, ale to też męcząca konwencja) są świętymi krowami i nie wypada nawet delikatnie nie tyle podważać ich wagi, ale sugerować, że inne rzeczy też mogą być ważne. Więc jeśli piszesz, że obawiasz się, że macierzyństwo pozbawi cię TWOJEJ pasji życiowej albo satysfakcji z TWOJEGO związku jesteś zamachowcem na wszystko co święte na całym świecie. Robi się to o tyle żenujące, że czasami mamy do czynienia z tak jawną hipokryzją, że odrzuca mnie ona bardziej niż jakiś pojedynczy przejaw egoizmu czy materializmu u danej osoby. Nie wolno powiedzieć, że robi komuś różnicę wygląd potencjalnego partera albo jego zawód, nawet jeśli to dosyć oczywiste, że te informacje najbardziej interesują wszystkich na początku znajomości. Tak samo jest z zarabianiem na rzeczach tak niematerialnych. Jeśli uczysz to pewnie jesteś, tego, humanistą, a humaniści nie potrafią mieć pieniędzy, prawda (chociaż na chleb fajnie mieć, zdarza mi się i polecam)? Trochę to dziwne w kraju z tak długą tradycją płacenia za usługi tak ezoteryczne jak chrzest czy pogrzeb, ale możliwe, że trafienie do nieba to większy konkret niż kompetencja językowa.

Cóż, w każdym razie chcę się jeszcze raz pokajać. Naprawdę lubię ludzi, z którymi współpracuję. Ale lubię też mieć kotu co do miski wsypać.





Tuesday, November 25, 2014

Czasem warto wpaść

Są takie koncepty, które mamy zakodowane w głowach tak mocno jak fakt, że trzeba wierzyć w siebie i pić dużo wody. Tymczasem wystarczy poświęcić kilka minut zaangażowanego procesu myślowego, że wpaść na to, co z nimi nie tak.

NO WŁAŚNIE



Tylko trzeba najpierw spojrzeć na nie świeżym okiem. A nie robimy tak zazwyczaj z zaakceptowanymi już dawno prawdami. 
Tymczasem...

Mówimy, że coś jest zawsze w ostatnim miejscu jakim szukamy i świat jest niesprawiedliwy. Cóż, ostatecznie nigdy nie szukamy czegoś, co już się znalazło, stąd, cóż, to faktycznie podejrzanie często jest to ostatnie miejsce.

Okej, to już przecież dawno wszyscy ogarnęli.

Ale na przykład często słyszę żal, że nigdy nie da się dostać gdzieś na czas, ale trzeba czekać, albo się spóźnić. 

Jeśli pomyślimy jak krótki zakres czasu obejmuje "bycie na czas", a o ile dłuższe jest bycie "za wcześnie" i "za późno" nagle paradoks znika. 

Ostatnio uderzył mnie tego typu błąd logiczny.

W ramach wstępu - ci sami ludzie często mają dwie opinie na temat zmienności ludzkiej natury:

"Ludzie się nie zmieniają", jeśli ktoś kiedyś rozczarował

oraz

"Tak to już jest, ludzie się zmieniają", jeśli ktoś, kto wcześniej tego nie robił, w końcu jednak rozczarował.

To tak samo jak wg. katolickiej logiki antykoncepcja ma dwie poważne wady - jest tak naprawdę w ogóle nieskuteczna i nie eliminuje niechcianych ciąż, a więc aborcji ORAZ jest tak skuteczna, że ludzkość przez nią wymrze.



(TUTAJ GWÓŹDŹ PROGRAMU)

Pisałam już kiedyś o irytującym zwyczaju niektórych do psucia krytyki kogokolwiek (np. Bonusa BGC) przez twierdzenie, że nawet negatywny rozgłos wciąż zapewnia krytykowanej osobie realizowanie celu.

Dlaczego w takim razie ludzie z równym zapałem (i uporem maniaka) twierdzą, że błędem gejów, feministek i tak dalej są parady, marsze szmat i inne kontrowersyjne akcje?
Ciągle słyszę "ja ich szanuję, ale uważam, że więcej by uzyskali spokojnie funkcjonując w społeczeństwie/siedząc cicho".

Tu się robi wyboiście. Bo sama nie lubię krzykliwych akcji i odwracania uwagi od konstruktywnych działań. Przez to tylko jest trudniej być traktowanym poważnie, na przykład jako feminist(k)a.

Z drugiej strony dziwi mnie brak logiki. Zdjęcie Bonusa rzygającego na podłogę - "nie róbcie przeróbek w paincie, to tylko da mu fejm", półnagie dziewczyny z transparentami przypominającymi o powadze problemu jakim jest przemoc seksualna i społeczne podejście do niej - "co one przez to osiągną, lepiej by się porządnie ubrały".

Prawda jest taka, że ludzie, którzy twierdzą, że bardzo szanują gejów, ale woleliby, żeby oni się tak nie obnosili, bez parad i skandalicznych gejowskich wątków w serialach nigdy nie dowiedzieliby się o homoseksualizmie więcej niż to, co wiedzieli ludzie jakieś 100 lat temu; że podobno ktoś tam w miasteczku podobno ma jakieś dziwne zamiłowania, nigdy się nie ożenił i lepiej się trzymać z daleka.
Tak samo z emancypacją kobiet czy czarnych. Myślicie, że gdyby grzecznie wykonywali wszystkie prace za białych mężczyzn z uśmiechem na zamkniętej buzi ci biali mężczyźni pewnego dnia by pomyśleli "hm, w sumie to może moja żona/niewolnik by mieli ochotę skończyć szkołę i mieć prawa wyborcze"? Niektórzy, z wyjątkowo silną empatią pewnie czasem tak myśleli, ale jeśli wszyscy do okoła twierdzą, że inaczej być nie może raczej rewolucji z tego nie będzie.

W związku z powyższym muszę przyznać, że mam zagwozdkę. Nowe informacje trochę zachwiały moją opinią na temat parad etc. Czekam na więcej danych i punktów widzenia.

Tuesday, November 18, 2014

Wszystkie dzieci nasze są użytecznym argumentem

Jak powszechnie wiadomo, dzieci to najświętsza rzecz na całym tym chorym, złym świecie. I mówię to faktycznie częściowo z przekąsem osoby, która do bycia matką Polką się nie pali, ale też z przekonaniem, że co jak co, ale dzieci to jednostki, które sobie jeszcze nie zdążyły zasłużyć na całe to gówno, które rządzi światem i mediami, a do tego odpowiednie warunki rozwoju dzieci mogą w przyszłości zaoowocować zdrowymi dorosłymi, czyli raczej warto.
Tymczasem dzieci, przez emocje, które wzbudzają, są maksymalnie wykorzystywaną grupą, jeśli chodzi o grupowe lub indywidualne wycieranie sobie mordy.


Przykład 1

No kurde nie da się być konstruktywnym. Połączenie słodokopierdzącego tabu dziecka nie na piedestale, znikomej zdolności czytania ze zrozumieniem oraz przeskakiwania do konkluzji przed ukończeniem czytania tekstu nieuchronnie prowadzi do katastrofy. 
Byłam przyjemnie zaskoczona tak rozsądnym tekstem na prorodzinnej stronce:
Oczywiście. 90% komentarzy wyrażało święte oburzenie, ŻE JAK TO DZIECKO MOŻE W CZYMŚ PRZESZKADZAĆ DZIECI TO MIÓD NA ZWIĄZEK I KAŻDY KTO TWIERDZI INACZEJ NIE MA LUDZKICH UCZUĆ WSZYSCY TACY WYGODNI HURR DURR TERAZ SIĘ W DUPACH POPRZEWRACAŁO TYLKO SEKS I WYGODA W GŁOWIE
Inne punkty na liście nie wzbudziły kontrowersji w ogóle. Ślepy kult płodności nie pozwala na propozycję innego punktu widzenia. Sugestia, że związki, w których miłość rodzica skupiła się tylko na dzieciach istnieją i są przykre też dla potomstwa to ŚWIĘTOKRADZTWO. 

Przykład 2

Wpychanie w usta swoich uroczych dzieci swoich słów dla celów takich jak
  • perwersyjna przyjemność matki, której przyznaję tytuł Atencyjnej Kurwy Roku

  • populistyczna agitacja polityczna 





Bo twierdzenie, że niemowlak już wie, że nigdy nie będzie potrzebował edukacji seksualnej (oraz że takowa wyklucza się wzajemnie z miłością) to żadna propaganda.

Sunday, November 16, 2014

Co nas kręci, co nas nie bardzo kręci, co nas WYJĄTKOWO nie kręci (mortality edition)

Tą jakże błyskotliwą parafrazą nieudanego tłumaczenia tytułu fimu Allena pozwolę sobie zacząć przegląd zjawisk ostatniego (?) czasu.
Kiedy zabrałam się dzisiaj z wielką weną do pisania jakiegoś spójniejszego tekstu okazało się, że w głowie mi tylko łamanie ciszy przedwyborczej i inny wandalizm, więc oszukałam system kompilując taką oto listę.

Bardzo nie na propsie:


Szczepionkowi sceptycy

Dramat taki sam jak z GMO, bo akurat się temat zrobił medialny (spiseg! + narażanie niewinnych dzieci!). Słyszałam dużo argumentów, każdy żenujący.

Że to kontrola państwa, które szczepi obywateli jak właściciel szczepi bydło.

Cóź, o ile nie żyjesz na pustyni, możesz, i prawdopodobnie stanowisz zagrożenie dla innych. Więc kiedy mieszkanie w danym państwie wiąże się z przestrzeganiem zasad na drodze (te ograniczenia prędkości ograniczają moje delikatne ego!), czy w obliczu chorób zakaźnych, twoje poparte oszołomskimi przesłankami wątpliwości nie powinny narażać wszystkich innych na utratę zdrowia lub życia.

Że (uwaga, grubo), kontakt wirusa w szczepionce z układem odpornościowym organizmu pozwala wykształcić wirusom nowe metody radzenia sobie z tym układem.
Boże, całe szczęście, że żadne wirusy nie docierają do mnie kiedy na uczelni/w tramwaju ludzie na mnie kichają. Przecież wirusy są tylko w szczepionkach (a geny tylko w GMO).

Że powikłania po szczepionce mogą być groźne.
Suko, proszę. Gdyby tylko ci sami ludzie poświęcili pół godziny na zapoznanie się z ponurymi (i bardzo częstymi) powikłaniami klasycznych chorób zakaźnych...






















Śmierć Brittany Maynard

W skrócie (jeśli ktoś nie zna historii): laska dowiaduje się, że umrze w ciepieniach na nowotwór mózgu. Decyduje się na eutanzję, o którą w USA nie zawsze tak łatwo. Część pozostałego jej czasu poświęca walcząc o prawo do tego wyboru dla innych ludzi. Umiera, czym irytuje wiele osób.

Jeśli chodzi o reakcje środowisk konserwatywnych - zdychaj, "cywilizacjo życia":


Na propsie:


Martwe oposy

źródło TU
Nie, serio. Oposy to fantastyczne zwierzęta, które wyglądają tak samo uroczo/paskudnie przed i po śmierci. Nie mogę być jedyną osobą, która tak myśli - oto oposowa sztuka (oposy zginęły na drodze, bo słabo ogarniają koncept motoryzacji)
 A to w ogóle był odjazd, bo szkoła w Nowej Zelandii zorganizowała konkurs na przebieranie martwych oposów dla dzieci. A potem musiała pozwalniać kilka osób, ale chyba warto było, zdjęcia mówią same za siebie.








Caitlin Doughty



Lubię łamanie tabu, gdy jest w tym jakiś zbożny cel (na przykład irytowanie środowisk, które lubią przyklepywać różne tematy, bo TRADYCJA albo NORMALNOŚĆ).
Caitlin robi to fantastycznie, mówiąc o śmierci, śmiertelności, żałobie itd, z szacunkiem ale bez pruderii.


Hm... Jakoś tak wyszło, że wszystkie punkty dotyczą w jakimś sensie śmierci. To niezamierzone, choć możliwe, że nieprzypadkowe.
Idźcie na wybory.

Tuesday, November 4, 2014

You have (n) not yet installed updates on your mind

Wiadomo, nie ma nic gorszego niż farbowany lis. Ktoś, kto zmienił swoje poglądy, już na wieki nie jest godny zaufania. Konserwatyści cenią sobie ludzi, którzy nie tylko bez wprowadzania zmian kultuwują te same poglądy co we wczesnym dzieciństwie, ale najlepiej tym samym przedłużają trwającą od pokoleń tradycję rodzinną. Podważa się autorytet polityka/naukowca/działacza, który na przestrzeni lat zmienił akieś fundamentalne założenie w swojej pracy.
Jaką właściwie wartość reprezentuje taka stałość?

Sztuczne Fiołki
Konsekwencję, coś bardzo cenionego w kulturze Zachodu (ale Wschodu już nie tak bardzo).
I lojalność. Cecha ta jest ceniona ponad uczciwość i wierność faktom zwłaszcza przez konserwatystów.
Czy tylko mnie niepokoi, że ktoś woli ufać ludziom, którzy pozostają wierni np. ideologii wbrew wszystkiemu? Nie mogę nie traktować takiego podejścia jako bardziej ignoranckiego, po prostu mój umysł się buntuje. To się wiąże ze ślepym wykonywaniem rozkazów, ograniczeniem pola do dyskusji i z brakiem autorefleksji, tak samo jak refleksji nad posiadaną wiedzą/poglądami.
Szczerze wierzę, że świat byłby zdecydowanie mniej okropnym miejscem, gdyby ludzie częściej dla zwykłej higieny kontrastowali swoje przekonania z innymi punktami widzenia i więcej wnikali w źródła przyswajanych faktów. To proste, byłoby dzięki temu mniej radykałów, a nieważne jaka to postawa; radykał to zawsze katatrofa.
Traktuję to jako taką regularną kalibrację. Nie zmieniam z dnia na dzień opinii o 180 stopni, nie staję się szowinistką, bo przeczytałam artykuł jakiejś konserwatystki. Ale dzięki temu mam przynajmniej nadzieję, że unikam popłynięcia z prądem ku karykaturze np. feminizmu i nie łykam odruchowo wszystkiego ze stosownymi etykietkami ("jest lewackie, więc MUSZĘ się zgodzić").

Problemem z konstruktywnym podejściem do własnej wiedzy i poglądów jest nie tylko strach przed utratą wiarygodności w czach zwolenników bezwzględnej lojalności. To też sprawa dysonansu poznawczego (i tu włącza się mój belferski duch) i będę go z wami wałkować, aż obudzeni w środku nocy powiecie co (między innymi) jest źródłem zła i ignorancji na tym świecie. Stary, dobry dysonans poznawczy. Jest niemiły. Nie tylko wymaga stawieniu czoła zmianom we własnym umyśle, ale też przed innymi.

Niby czemu ludzie (w komentarzach), którym fachowiec tłumaczy, czemu należy obalić mit przelewania piwa i kropek na spodzie puszek idą w zaparte, że to, co ktoś kiedyś im powiedział jest bardziej wiarygodne? Bo już opowiedzieli to kolegom jako ciekawostkę. Mieliby teraz sprostować kiedy ktoś na imprezie się na nich powoła w tej kwestii? Już lepiej okłamać siebie na tyle skutecznie, żeby wyprzeć argumenty przeciw.

Update to dobre wyjście. Jasne, nie każda kolejna wersja jest lepsza od poprzedniej, ale właśnie dlatego lepiej żadnej nie uznawać za ostateczną. Ostatecznie, trzeba było się przemęczyć po dobrym XP z Vistą, żeby cieszyć się Windows 7.

Sunday, October 26, 2014

O ludziach, którzy potrzebują właśnie CIEBIE, żeby cieszyć się swoimi wyborami

Tego, zazwyczaj w dobrej wierze, uczą dzieci troskliwe mamy, tego uczą nas pocieszające filmy dla nastolatków, właśnie to wywołuje niezwykle żenujące "dyskusje".
Przekonanie, że możemy i powinniśmy cieszyć się tym jacy jesteśmy/co mamy, bo ludzie na drugim końcu kontinuum mają gorzej (nawet jeśli o tym nie wiedzą) i aby uprawomocnić własne cechy i wybory musimy trudzić się wymyślaniem jak zdewaluować cudze.
Jest sobie taka piosenka (nie pierwsza i nie ostatnia tego typu), która jest masowo udostępniana na Facebooku przez dziewczyny większych rozmiarów.
Pozytywny przekaz o akceptacji swojego ciała? Super! A nie, zaraz. Jest tylko o akceptacji obłożonego tłuszczem ciała. I o "skinny bitches", i o mądrości, że faceci wolą mieć za co złapać, więc dziewczyno z dużym tyłkiem - masz przewagę, gratulacje! W ten sposób nie tylko dowalamy niepotrzebnie chudym laskom, ale jeszcze wciskamy tym dużym totalny kit, że "chłop nie pies, na kości nie poleci". Otóż na świecie istnieje więcej niż jeden chłop, i każdy poleci na to, co mu się akurat podoba, czy duże, czy małe. No i po co sprowadzać swoją wartość do rozmiaru (czego podobno tak nie chcemy) i odrzucić koncept, że ktoś może polubić drugą osobę za różne jej cechy i traktować rozmiar jej dupy jako kwestię drugorzędną?
Moja opinia: jeśli musisz tak bardzo deprecjonować szczuplejsze od siebie dziewczyny, żeby poczuć się dobrze w swoim ciele, może po prostu schudnij, bo to nie w tych dziewczynach leży twój problem.
To samo jest z pseudohumanistami, którzy zamiast uznać, że społeczeństwo potrzebuje i inżyniera, i psychologa muszą w jakieś zdesperowane sposoby udowadniać, że bycie nie-humanistą to pasmo cierpień i głodowych zasiłków. To nie działa. 

Swoją drogą


cały ten burdel z Otwartymi klatkami i przepychankami wegetarian i mięsożerców polega na czymś bardzo podobnym. Zamiast robić swoje i pozwolić innym na to samo zawsze ktoś musi się bawć w krucjatę.

W niektórych przypadkach niechęć wynika z wypieranego poczucia winny/niższości. Znam to uczucie, stoję sobie w kolejce do kasy ze swoim filetem z piersi kurczaka, żółtym serem i białym ryżem, a przede mną ktoś wykłada na taśmę warzywa, mleko sojowe i tofu. Mam chwilę "kurde, powinnam zdrowiej się odżywiać, ta osoba musi poświęcać sporo uwagi swojej diecie". A potem mam chwilę "no i dobrze, jestem zdrowa i tak jest mi dobrze, ale może następnym razem zrobię zdrowsze zakupy". A potem nawet chwilę "beka z typa, traci tyle czasu i pieniędzy, kiedy ja wpierdalam krakersy przed kompem". Ta druga reakcja jest zdrowa i zwykle do niej wracam. Ale to uzasadnianie sobie niepodejmowania wyrzeczeń, na które innych jednak stać, czyli usprawiedliwianie się tak naprawdę tylko przed sobą, ale jednak pełne niechęci dla innych to coś super ludzkiego. I super głupiego, jak wiele takich mechanizmów.
Myślę, że to dlatego cnotki nie lubią puszczalskich, a puszczalskie cnotek, i dlatego biegacze robią z siebie nadludzi, gardzących leniami, a ci, co nie biegają toczą bekę z biegaczy.
Staram się tego unikać, a w każdym razie kiedy sobie pozwalam na to uczucie, robię to ze świadomością, że tym samym folguję niskim instynktom. Polecam. 

Monday, October 20, 2014

Sorry, Polsko. Sorry, mamo. Sorry, żołnierze z powstania warszawskiego.

Zbliża się już ten piękny czas w roku, kiedy naród poprzez dymy zniczy trwa i spekuluje w uroczystym, prawie nabożnym oczekiwaniu co też narodowcy i inne ścierwa wykręcą w tym roku z okazji święta niepodległości. Zebrało mi się na rozkminy nad patriotyzmem, ojczyzną, narodem i innymi takimi.
Od zawsze pamiętam patriotyzm jako coś pozytywnego, coś co wypadało cenić i czego tylko źli ludzie nie mieli. Coś jak czystość przedmałżeńska albo paprotki w salonie.

UWAGA: te porównania nie mają na celu urażenia żadnych patriotów, a jedynie pokazanie jak abstrakcyjna jest ta koncepcja dla większości ludzi, którzy bardzo lubią o niej mówić.

Kiedy już ktoś musiał jakoś to uzasadniać to zwykle mówił coś o ludziach, którzy zginęli bardzo dawno albo o tym, że przyjdzie Niemiec i wykupi naszą ziemię (zabawne, ja żadnej nie mam, chyba, że w doniczce, jednak wizja Niemca, co go Wanda nie chciała, kupującego za uczciwą cenę pole sąsiada, który zasłużył się wielce rodząc się z polskim obywatelstwem powinna mnie przerażać. Btw, spoko, to, jak Korwiniści godzą wolny rynek z patriotyzmem wciąż mnie zastanawia).

Jako dziecko starałam się to czuć, tak jak niechęć do protestantów, albo żal doskonały, bo byłam dobrym dzieckiem i ufałam księżom. Ale im dłużej żyłam, czytałam, dyskutowałam i myślałam, tym trudniej było mi przyjąć takie rzeczy na wiarę. Przestałam rozumieć dlaczego mam i w sprawach emocjonalnych, i konkretnych przyjmować inną skalę ocen, opinii i uczuć wobec tego kraju a całej reszty świata.

Nic nie osiągnąłeś, mieszkasz z rodzicami, na bezrobociu przez imigrantów? To nic, przynajmniej się urodziłeś!

Kochaj swój naród, chyba, że należysz do innego narodu niż Polski. Wtedy siedź cicho i daj sobą gardzić, że jesteś zdrajcą swojego gorszego narodu,



Okej, to jest mój dom i doceniam go. Smuci mnie okrucieństwo, które spotykało ludzi tu urodzonych, a ich sukcesy mnie cieszą. Tylko że nie mogę jakoś się zmusić żeby cierpienie i niesprawiedliwość gdzieś indziej mnie mniej ruszało i naprawdę, tak długo jak ktoś tworzy coś pięknego, albo wspiera naukę, naprawdę nie obchodzi mnie w jakim kraju to robi. Podejrzewam, że te słowa to już wystarczająca zbrodnia w oczach chłopaczków i dziewczynek, którzy maszerują i krzyczą coś o oczyszczaniu i tak dalej.

Żołnierze wyklęci walczyli o mydło w Polsce
a ty i tak powiesz, że jebiesz lewaków
Przykro mi, jeśli mój rozbuchany kosmopolityzm obraża pamięć osób, które zginęły, kiedy w tym kraju wszystko spadało na psy i szło do piekła. Zawsze jednak myślę, że część z nich naprawdę walczyła o to, żeby kiedyś ludzie mogli żyć tutaj w pokoju i wolności i nie sądzę, żeby zależałoby im na tym, żeby ich potomkowie zamiast się nimi teraz cieszyć, gryźli się ze wszystkimi dookoła. Gimbopatrioci po prostu tęsknią do czasów, gdy zamiast uczyć się, pracować i żyć po ludzku można było po prostu iść i strzelać do Niemca albo Ruskiego. To było dużo łatwiejsze i pozwalało kanalizować najniższe instynkty.


Społeczeństwa się rozwijają, a jednostki zyskują dzięki coraz większej mobilności i bezpieczeństwu większą swobodę. Chcecie mi powiedzieć, że zginiemy przez niewdzięczność i brak patriotyzmu, bo to odwieczna tradycja i podstawa wszystkiego co dobre? Wystarczy popatrzeć trochę dalej wstecz i widzimy, że silna tożsamość narodowa i patriotyzm to kolejne stadium rozwoju po plemienności i więzach rodzinnych. Ludzie walczyli z tymi innymi, tymi nienaszymi, bo MUSIELI. I jak widać jednak średnio im to pasowało, skoro poszli do przodu.

Monday, October 13, 2014

SPRZECIW WOBEC OBRAŻANIU MOICH UCZUĆ ESTETYCZNYCH W PRZESTRZENI PUBLICZNEJ

Można się silić na analizy, że to kwestia tandetnej, miałkiej i sterylnej estetyki w mediach tak ludzi rozpaskudziła, ale w tym momencie obchodzi mnie nie przyczyna, a skutek. Ludzie są rozpaskudzeni. Przeszkadzają im oczywiście inni ludzie. O, super, mi też przeszkadza zło, głupota i zachłanność, które czynią ten świat gorszym skuteczniej niż rak, kataklizmy i wysoka kaloryczność masła orzechowego! Ale nie, oczywiście, że rzeczami, którymi przeszkadzają takiemu typowemu konsumentowi nie są niesprawiedliwe wyroki w sądzie albo sąsiad lejący żonę za ścianą.
Generalnie zbrodnie popełniają niektórzy ludzie tym, że są.
Nagle każdy jest wielkim estetą z delikatnym żołądkiem, który wychodzi z domu tylko w celu obcowania ze światem pozbawionym jakichkolwiek przykrych widoków.
Są nimi na przykład:


  • matki karmiące piersią
  • grube dziewczyny w leginsach
  • pary gejów



Problemem poważnego, dorosłego człowieka jest to, że nie na taki świat się pisał i w ogóle to bierze swoje wiaderko i idzie gdzieś, gdzie wszyscy są estetyczni. Co będzie wymagało sporo zachodu, bo jakby się zastanowić to przykry jest też widok chorych ludzi, starych ludzi, ludzi, których ktoś pobił itd. Ludzie hałasują, brzydko wyglądają i cuchną. I niestety, nie do końca można przed tym tak całkiem uciec. Przed starością, chorobą czy wypadkami, może nawet nie twoimi, ale na przykład twoich bliskich.
Bez popadania w jakieś wielkie rozczulanie - życie to nie tylko ładne foteczki z tumbrla, to też nagła sraczka, to wypełniająca glutami gardło i nozdrza infekcja, to kicanie o kulach po urazie etc. A to tylko ta bezpośrednio ludzka część ohydy. Na chodniku leżą psie gówna na przykład. Jak to masz zamiar przeżyć, biedny esteto? Jak reagujesz na zatkany kibel w swoim mieszkaniu? Albo jak pęknie ci worek ze śmieciami na schodach? No bo chyba się nie położysz i nie zaczniesz płakać? Ludzie są w stanie znosić wiele rzeczy, mogą przewijać swoje dzieci albo rodziców (albo obcych, bo są pielęgniarkami i jakoś żyją), mogą być przy ukochanej osobie, gdy ta jest spocona, chora i obrzydliwa, mogą myć swojego psa, gdy wytarza się w padlinie, albo operować ludzi w różnych tragicznych stanach. Problem z tym, że "jakaś laska miała za ciasne leginsy i jej było widać fałdę jak podniosła rękę, myślałam, że się porzygam" to problem pierwszego świata do kwadratu. Gardzę nim.
Psie gówna można i powinno się posprzątać, piersią można karmić w miejscu publicznym, ale dyskretnie. Warto robić to, co da się zrobić. Ale podejście typu "nie podoba mi się x i y, zabierzcie mi to z przed oczu, bo mam w gardle bełta i nie zawaham się go użyć" jest niekonstruktywne i skrajnie egocentryczne, czytaj - wymagasz nieproporcjonalnie dużo zachodu (np. utrudnienia życia innym), tylko dla jednego celu - poprawy swoich uczuć estetycznych. Zapomnij.
Patrycja WCALE NIE MA KOMPLEKSU MAŁEGO CYCA













Tacy ludzie używają mojego znienawidzonego słowa: "roszczeniowi". Matki są roszczeniowe, bo nie chcą karmić w kiblu, rowerzyści bo nie chcą jechać drogą (albo chodnikiem, jeśli narzeka kierowca), młodzi, bo chcą swoich rozrywek, starzy, bo te rozrywki im przeszkadzają. Każdy się bawi w przeciąganie liny, zakładając, że jego potrzeby/przestrzeń życiowa/gust są najważniejsze. I mamy trochę problem, ale to nic nowego. bo przecież rozpychanie się na tej planecie łokciami nazywamy cywilizacją.



Wednesday, October 1, 2014

Sztuka i sztuczki (RANT)

Od dłuższego czasu ciężko mnie irytuje robienie z ciuchów i kosmetyków sposobu na życie i jedynego zainteresowania godnego atrakcyjnej dziewczyny/kobiety. Denerwuje mnie zbyt silne skupianie się na opakowaniu a nie zawartości, tworzenie kretyńskiego żargonu i masa śmierdzącego na kilometr zdesperowanego prymitywnego dążenia do zaspokojenia potrzeby fizjologicznej jaką jest bycie popularną i atrakcyjną. I robienie celebrytek, czyli autorytetów (wiem, że to smutne) z aroganckich, pazernych, rozpieszczonych i niedouczonych zer.



Autorzy wypowiedzi pozostają anonimowi w ramach programu ochrony świadków


Co jednak wprawia mnie w niedowierzanie graniczące z ponurą fascynacją, to próba podniesienia dbałości o wygląd do rangi sztuki. I nie mówię tu o artystach-projektantach itd. Mowa o pierwszej lepszej panience po kursie/szkółce, fashion blogerce albo ich fankach. Wszystko jest "sztuką", każdy pomalowany paznokieć jest "pracą", a każdy kto jest w stanie przykleić drugiej osobie sztuczne rzęsy jest "artystą". To robi się równie absurdalne jak to:

www.spoldzielczoscswietokrzyska.pl

Mam wrażenie, że po prostu to sposób na podniesienie sobie samooceny, a i zyskowne zjawisko (może i celowo podsycane <teorie spiskowe: on>) dla firm związanych z całym tym biznesem. Może nie uczyłam się najlepiej w szkole, może nie mam szczególnych talentów, ale wiem jak dbać o wygląd. Brawo, zawsze jakaś pociecha. A WŁAŚNIE ŻE NIE. Skoro ciało i wygląd to najważniejsze rzeczy w życiu, to znaczy, że moje zajęcie jest najświętszą sztuką naszej cywilizacji.
Co kiedyś robiły takie laski? Zamiast gwiazdorzyć szły do zawodówki i zostawały dobrymi fryzjerkami itd. A teraz? Zakładają instagrama i piszą posty sponsorowane dla producentów margaryny light. Tak, oczywiście im zazdroszczę i tak, mam owłosiony pępek i piszę to płacząc nad moim nędznym losem, a moje łzy padają na "Krytykę czystego rozumu", analogową na papierze, kiedy nieudolnie ocieram je tłustym hajsem ze stypendium dla przegranych kujonów (wypłacanym w bitcoinach). I właśnie dlatego szlag mnie trafia jak widzę mnożące się szybko zastępy kobiet, których głównymi życiowymi wartościami są drogie marki i wyglądanie luksusowo, czyli po prostu wydawanie pieniędzy i noszenie ich na sobie w możliwie widoczny sposób, a do tego nazywając to wszystko sztuką.

I z całym szacunkiem dla fachowca robiącego dobrze swoją robotę. No właśnie, fachowca.


VS.


Dodam, że pani Usługi specjalistyczne malowała tak, że modelki wyglądały jak reklamy perfum, więc chyba dobrze. Co do modelek Pani Artysty -  widziałam fortunniejsze wypadki na wiejskiej dyskotece (tak, byłam na takiej). Myślę, że to dobra ilustracja całego zjawiska - ci co umieją - robią, ci co nie - ogłaszają się artystami. Czy jest jakiś wstyd w świadczeniu usług specjalistycznych? Albo w brzmieniu jak dorosła, poważna osoba, kiedy ktoś nas zapyta co robimy w życiu? No kurwa.

Wednesday, September 24, 2014

ideologiczne argumenty, które nie wyszły

Myślałam o tym długo, ale stwierdzam, że wprowadzenie logiki jako przedmiotu do szkół nie rozwiąże tego problemu. Zbyt teoretyczna. Widzę zamiast tego takie zajęcia praktyczne, na których trzeba nauczyć się rozróżniać prawdziwe argumenty od pozornych, albo po prostu zjebanych. Zabawy typu "namierz bullshit" i obal go w trzech lub mniej zdaniach. Boże, świat byłby piękny. I cichszy, bo może w końcu ludzie by się zastanawiali chociaż pięć minut zanim zaczną gardłować używając cyrkulatywnych, demagogiczncych argumentów opartych na niesprawdzonych źródłach.



Oto lista najtępszych, ale wciąż recyklingowanych argumentów/twierdzeń, które narastają zwłaszcza w dyskusjach światopoglądowych.

1. Nie chcę/nie jestem X, ALE...


Nie jestem feministką, ale wierzę w to, że kobiety i mężczyźni zasługują na taki sam szacunek i możliwości, sprzeciwiam się dyskryminacji na tle płciowym i uważam, że moja opinia jest równie ważna, co mężczyzny w podobnym położeniu.

Czyli (cytując mojego niezrównanego brata) nie tolerujesz spaghetti, ale uwielbiasz podłużny makaron z sosem pomidorowym, ziołami i zazwyczaj mięsem.

Nie chcę być nietolerancyjny/nikogo obrażać, ale X czy Y to zło/ścierwo itd.

Rada: w tej zabawie dobre chęci się NIE LICZĄ. Nie chcesz obrażać - nie obrażaj.

2. Oczywiście, że popieram/nie popieram X, CHYBA ŻE..


Oczywiście, że nie popieram aborcji, chyba że ciąża jest niechciana.

A ja jestem totalną abstynentką, chyba że akurat mam ochotę na alkohol,

Kobiety powinny mieć równe prawo do realizacji zawodowej, chyba że wcześniej nie wykonają swoich domowych obowiązków.

Dostaniesz swoją pełną równość i partnerstwo jak ugotujesz i umyjesz kibel.

3. Argumenty opierające się na jawnym zaprzeczaniu faktom.


Pary homoseksualne nie mogą adoptować dzieci, bo to pozbawia dziecko modelu matki i ojca.

Są dwie opcje - albo ktoś naprawdę uwierzył, że jest plan odbierać dzieci ze szczęśliwych rodzinek i jak leci wpychać parom gejów (które przecież nie funkcjonują dłużej niż czas wypełniania ankiety przedadopcyjnej... ale o tym zaraz), albo uważa, że wychowawca w domu dziecka=matka+ojciec.

Związki partnerskie i tak nie są nikomu potrzebne, bo żaden związek homoseksualny nie jest trwały. Oni nie są zainteresowani takimi związkami.

Cóż, ktoś jednak życzy sobie takich związków. Jeśli faktycznie nikt z nich na pewno nie skorzysta, czemu nie udowodnić tego dając na próbę taką możliwość?

To oburzające, że ktoś może wykorzystywać pijaną osobę. Nic tego nie usprawiedliwia. Aby oduczyć mężczyzn od takiego myślenia należy edukować dziewczęta, aby nie piły, jeśli potem mogą paść ofiarą mężczyzny. 

4. Argumenty polegające na przeczeniu samemu sobie


Dla mnie aborcja jest równoznaczna z morderstwem. Ale jeśli ktoś chce to robić, nie będę ingerować, bo to wolność tej osoby. Ale jakby ktoś faktycznie próbował zabić kogoś np. za ścianą w bloku, to muszę dzwonić na policję.


Pary homoseksualne nie powinny się obnosić ze swoim uczuciem, ale nie uważam tak dlatego, że ich potępiam. Osobiście jestem też przeciwny publicznemu okazywaniu uczucia przez pary hetero. 

5. BO JA TAK MÓWIĘ


Tylko jedna strona może mieć rację. Istnieje tylko jeden słuszny wybór w każdej kwestii. I jeszcze udajemy, że wcale tak nie myślimy (ostatnia wypowiedź).



6. Śliskie Zbocze 


(btw nie polecam takiego wymądrzania się o zmianach semantycznych bez podstawowej wiedzy o wiecznie zmiennej naturze języka i odrobiny spostrzegawczości, żeby obserwować takie zmiany znaczeń dziejące się CAŁY CZAS, zwłaszcza jeśli żyje się już długo i było na to wiele okazji)

Moje ulubione z tej kategorii - pokazano wzory nowych dowodów osobistych. Wielkim dramatem okazał się dla wielu osób brak odręcznego podpisu na dokumencie. Najbardziej histeryczna wypowiedź brzmiała mniej więcej tak:

To w oczach państwa będziemy teraz wszyscy ubezwłasnowolnieni?

co ktoś inny pociągnął dalej:

Tak, będzie jak u wujaszka Adolfa. Tylko czekać aż wytatuują nam numery.




Tuesday, September 16, 2014

Strategie, które powinny umrzeć vol. 3

Oczywiście, że brzydko krytykować. Ale jeszcze brzydziej bezrefleksyjnie uczestniczyć w procederze produkcji prymitywnego chłamu i karmienia nim ludzi, którzy przecież wychowani na takiej papce nie zaczną krzyczeć o coś lepszego. To, czy faktycznie da się zrobić z tym cokolwiek na większą skalę jest dyskusyjne (chociaż każda ocalona duszyczka, która zostanie uświadomiona, że może sama wybierać i stymulacja intelektualna/estetyczna to sama radość zawsze trochę ten świat ulepsza).

Jednak jak już toniemy we wszystkich Patich, Gosiach Andrzejwicz, Warsawshorach, ohydnych opakowaniach i reklamach oraz przygnębiająco odwalonych na "powie się, że taka moda" ubraniach i fryzurach, to byłoby chociaż miło móc ulżyć sobie i móc od czasu do czasu dać upust swoim urażonym uczuciom estetycznym. Przecież moje milczenie oznacza, że godzę się na:

to

albo na to

Jaram się wydziaranymi dresami

Kiedy jednak ośmielisz się wyrazić swoje uzasadnione obiekcje i zwrócić uwagę na jawną fuszerkę, techniczne niedoróbki albo nieudolny plagiat (np. pisząc "Co za gówno.". I dobrze! Masz do tego święte prawo! Też tracę siły na dyskusje, kiedy widzę tak oczywiste usiłowanie karmienia publiki sraką), pada argument, który zamyka drogę do polemiki.

A UMIESZ ŚPIEWAĆ/TATUOWAĆ/WYPLATAĆ KOSZYKI LEPIEJ? BURAKU?

W większości przypadków moja odpowiedź brzmi oczywiście "nie". I dlatego nie robię kariery w showbizie, nie tatuuję i nie wyplatam koszyków.

Jak wielkim trzeba być kretynem, żeby używać tego argumentu? Może działa to w grupie wsparcia dla początkujących rysowników poniaczy, żeby powstrzymać zbędne hejty, ale w prawdziwym świecie przeczy to założeniu, że za robienie różnych rzeczy, zwłaszcza dla innych ludzi/na innych ludziach powinny się brać osoby, które POTRAFIĄ JE ROBIĆ.

Dlatego jeśli będę chciała zorganizować koncert zatrudnię dobrego muzyka, jeśli będę się dziarać pójdę do salonu i jeśli będę chciała koszyk to kupię go w sklepie, zamiast śpiewać, dziarać i wyplatać samodzielnie. Tak samo w ręce specjalisty oddam zabieg usuwania migdałków, budowy domu i wymiany obcasów w głupich butach.

Czy ktoś, kto rzuca takim argumentem:
będzie się przyglądał jak fachowiec krzywo kładzie kafelki w jego własnej łazience, bo przecież sam nie umiałby położyć ich nawet tak? A powinien.


Wednesday, September 10, 2014

UWAGA: wybierz tylko jedno z powyższych

Dzisiaj może trochę mniej światopoglądowo napiszę o czymś, co dociera do mnie coraz dobitniej, zwłaszcza po moich kolejnych urodzinach i nieprzerwanym strumieniu wieści o ślubach i porodach wokół mnie, co razem zmusiło mnie do stawienia czoła własnej śmiertelności.

Myślę o strachu przed zamykaniem sobie drzwi poprzez wybieranie jednej opcji. Pewnie kiedyś było łatwiej. Człowiek w ciągu swojego życia nie przemieszczał się dużo, nie wiedział co mija go, gdy żył tak jak żył, szczęśliwy, bo udało się przeżyć kolejny rok, gdy dookoła tyle zagrożeń. Uczył się jakiegoś fachu, poślubiał jakąś osobę, miał jakieś dzieci. Nie twierdzę, że to było jakieś lepsze, albo że chciałabym tak żyć. W pewnym sensie po prostu było łatwiejsze. Wielu wyborów nie było, nikt nawet za nimi nie tęsknił. Mimo wszystko cieszę się, że teraz są, chociaż wszystko ma swoją cenę.



Mam wrażenie, że jesteśmy skazani na wieczne oglądanie się przez ramię i myśl "mogę już nigdy nie mieć TEGO, TEGO i TEGO". Możliwość podejmowania wyborów traci wartość, bo wybór oznacza odebranie samemu sobie CZEGOŚ. I to nie jest kwestia marzeń o ekscytującym życiu, które tradycyjnie stymuluje umysł i jest treścią filmów, książek i gier (szpieg, kapitan statku kosmicznego itd). Odkrywasz, że zagnieździłeś się w jakimś środowisku. Znasz się na czymś, znasz żargon, masz znajomych łapiących te hermetyczne żarciki. I zaczynasz żałować, że nie doświadczysz tego w innym środowisku, że nie poczujesz się tak wśród fizyków, aktorów czy lekarzy.

Mr Nobody jak najbardziej w temacie

Jest gorzej. Bierzesz za cel jedyną osobę, z którą czujesz, że możesz być blisko. Zdobywacie się nawzajem i lepiej być nie może. Ale pojawia się problem. Jeśli spełnią się składane wam i sobie nawzajem życzenia być może już nigdy więcej nie pójdziesz na pierwszą randkę, nie będziesz godzinami analizować jednego smsa, nie zobaczysz jak to jest być i robić to czy tamto z kimś innym.
Spotykam się ze stanowiskiem "na świecie jest zbyt dużo ciekawych ludzi, żeby wiązać się z jedną osobą". Wydaje mi się, że często łatwo pomylić szukanie właściwej osoby z szukaniem doznania, które z każdym na początku przebiega podobnie. To jest skazywanie się na powtarzanie cyklu i niekoniecznie do czegoś prowadzi.

Wyjściem jakie widzę jest skupienie się na rozwoju zamiast zmianie scenerii. Bo łatwo zapomnieć, że kiedy wszystko dookoła jest wymieniane, zawsze zostaje jedna, dość istotna stała. Ty. I choćby nie wiem co zrobisz, nie przeżyjesz więcej żyć, tylko to jedno w zmiennej scenerii. Osobiście chciałabym wierzyć, że mogę zaakceptować świadomość, że mam to jedno życie, przestać oszukiwać siebie, że mogę mieć ich więcej i zamiast tego włożyć wysiłek w pozytywne zmiany w jedyne, na co naprawdę mam wpływ - siebie.

Podoba mi się to rozwiązanie, bo ściąga mi z barków ciężki przymus frustrowania się utraconymi możliwościami, a daje w zamian satysfakcję z możliwości podejmowania wyborów samodzielnie i ponoszenia ich konsekwencji na własny rachunek.
To jest szkic w mojej głowie i nie wiem jak będzie działać, dlatego wolę nikomu go nie polecać. Gdyby ktoś miał jakieś myśli/pomysły w tym temacie, będę wdzięczna za podzielenie się nimi.

Monday, September 8, 2014

Pjur and naturals

Jak wiadomo, w przypadku braku dobrych argumentów zawsze można okrzyczeć coś, co popieramy "naturalnym" lub "normalnym" i każda dyskusja wygrana. Niektórzy gwałtownie (i zwykle wybiórczo) nawracają się na naturalność i uparcie wieszczą swoje racje w internecie (i nie tylko). Co najśmieszniejsze czasem powołują się nawet na naukę, żeby udowodnić wspomnianą naturalność. (Homoseksualizm jest wbrew naturze, bo przecież powstał w latach 70 i nie istnieje wśród zwierząt.)

Argumentem przeciwko szczepionkom/chemioterapii/antykoncepcji jest fakt, że są CHEMIĄ. Lęk przed CHEMIĄ prowadzi do przeuroczych sytuacji. Przede wszystkim często żywią go ludzie, którzy nie do końca zdają sobie sprawę jak definiować tę całą CHEMIĘ i poinformowani, że związki chemiczne występują też w bardzo "naturalnych" rzeczach totalnie się gubią. Dla nich chemia to takie zielone bąble jak w domestosie. 
Pewna pani praktycznie od narodzin karmiła swoje dzieci zwykłym krowim mlekiem, bo to w proszku zawiera wyżej wspomnianą straszną chemię. Widocznie świadomość istnienia alergenów i enzymów trawiennych już do jej wiedzy chemicznej się nie zalicza. 
Pod filmem sugerującym szkodliwość promieni UV i zachęcającym do stosowania kremów z filtrem (bez podawania konkretnej marki) znalazła się rzesza orędowników "natury".


Mimo braku argumentów dotyczących jakichś konkretnych szkodliwych składników w kremach z filtrem, byli oni bardzo zbulwersowani, że dla ochrony przed fotostarzeniem i rakiem skóry ktoś mógłby się smarować czymś nienaturalnym.
BTW, czy tylko mnie bawi, że TastyLimePie pisze, że nie należy używać rzeczy powstałych po narodzeniu Chrystusa ze swojego konta na Google+?
Wiecie co jest naturalne?
Rak. Poparzenia słoneczne. Wysoka śmiertelność noworodków. Jedzenie psujące się w ciągu dnia, bo lodówki nie rosną na drzewach. Niekontrolowana płodność. Niemożność wezwania pomocy na czas. Umieranie na banalne zakażenia bakteryjne. Ameby w wodzie ze studni.
Między innymi. Cały dramat z próbą odcinania się od WSZYSTKIEGO, co nienaturalne polega na tym, że jest po prostu dramatycznie tępy i oparty na oszołamiającej ignorancji. Możliwe też, że dotyczy ludzi o sposobie myślenia skrajnie pakietowym, którzy nie rozumieją, że nie wszystko działa na zasadzie "albo - albo".
 Cywilizacja przez tysiące lat próbowała uniknąć tego, co szkodziło człowiekowi z natury. Potem wszystko wymknęło się spod kontroli i niestety zaczęła być w dużej mierze szkodliwa. Jednak siedzenie przed kompem i zarzekanie się, że żyjemy 100% w stylu paleo nie zastąpi krytycznego myślenia i rozważnych wyborów dotyczących diety, stylu życia, środkami codziennego użytku i wielu innych rzeczy. 

Wednesday, September 3, 2014

Nie wiem, to się wypowiem

Lubię myśleć o ludziach, którzy to robią, jak o małych dzieciach. Mama mówi, że znów nie ma pieniędzy na naprawę czegoś w domu, że nie wystarczy na wakacje itd, a dzieciak wybiera ten moment na pouczenie głupiego dorosłego - "w takim razie idź i wyciągnij pieniądze z maszyny, widziałem/am jak to robisz". Dziecko na pewnym etapie swojego rozwoju nie rozumie, że dorosły przewyższa je wiedzą i doświadczeniem w KAŻDEJ dziedzinie. Przy odpowiednim podejściu rodziców prędzej czy później zda sobie sprawę ze swojego błędu i jak dobrze pójdzie to potem będzie mu nawet głupio, że postawił swoich rodziców w sytuacji wewnętrznej walki między przekonaniami a chęcią przypierdolenia bezczelnemu młodemu. Niestety, nie wszyscy wyrastają z tego stanu przyjemnej nieświadomości. Sprawiają wrażenie, że obca jest im teoria umysłu Premacka i Woodruffa, i nie widzą, że w głowach innych ludzi zachodzą procesy myślowe, a przynajmniej, że mogą tam zachodzić procesy bardziej skomplikowane niż w ich własnych. 
Ten grzech popełniają kuce wypowiadające się o ekonomii i społeczeństwie, domorośli stratedzy, którzy w wolnej chwili wpadli na lepszy sposób prowadzenia wojen, dziewczynki o dobrych sercach, które potrafiłyby w jedno popołudnie ocalić całą Afrykę (zwłaszcza jakby już przekonały te potwory od ice bucket challenge, żeby zaniechały wylewania wody), lingwiści amatorzy (gdybym dostała stronę pracy magisterskiej za każdy przypadek "to wymawia się jak takie miękkie f, ale tak bardziej z przepony", przez który westchnęłam głęboko, miałabym już co najmniej doktorat) i uważni komentatorzy artykułów (popularno-)naukowych.
Oni nie przepuszczą, nie dadzą sobie jakimś tam naukowcom wciskać sobie bzdur. O nie, oni nie urodzili się wczoraj (to znaczy, mają na to papier, słowo).

Przykład
Ostatnio czytałam o kolejnym przełomowym odkryciu w dietetyce (materiał na całą notkę, btw), że jednak to przede wszystkim cukry, a nie tłuszcze powodują tycie. W artykule były wyjaśnione stojące za tym mechanizmy oraz zostało wspomniane, że nad tym problemem biedzili się latami naukowcy i dietetycy.
Jednak zaraz pod tekstem znalazł się komentarz człowieka, który przejrzał te kłamstwa i oznajmił wszem i wobec, IŻ:
Bzdury! Przecież cukry mają 4 kcal w gramie a tłuszcz 8, czyli to tłuszcze są bardziej tuczące!

Doprawdy szkoda, że nikt wcześniej nie uświadomił tym wszystkim naukowcom faktu dostępnego w dowolnym podręczniku do przyrki.

Ignorancja daje takim ludziom przekonanie, że mogą się wypowiadać na specjalistyczne tematy nie posiadając wiedzy. Nie czują potrzeby pogrzebania w źródłach, zanim wyrobią sobie opinię na jakiś temat, oni po prostu już wiedzą. To dobry przykład efektu Krugera-Dunninga w działaniu. Opinie oparte o beztroską niewiedzę wynikającą z szokującego lekceważenia złożoności problemu przekładają się na irytujące dyskusje w internecie, twardogłowe pchanie się z bzdurnymi argumentami w debaty społeczne i nieodpowiedzialnie oddane głosy.


Friday, August 29, 2014

Powiedz mi swoją płeć, a powiem ci kim jesteś


Dramat stary jak życie na ziemi. Przed rozpoczęciem kopulacji sprawdzamy, czy potencjalny partner jest płci przeciwnej, bo inaczej z przekazania genów nici. Potem zaczyna nas interesować płeć noworodka, bo od tego zależy co będzie z rodzinnym majątkiem.
Ta sprawa:
Te i wiele innych sytuacji zmuszało człowieka do upewniania się jakiej płci jest osoba, z którą mamy do czynienia. Jest to też wzbudzający emocje sport uprawiany dziś często zupełnie bez powodu. No bo i co zmienia w twoim życiu płeć osoby kierującej tramwajem, mijającej cię na ulicy, w wózku spotkanej w parku kobiety?


Sport jak sport.

Namiętnie uprawiają go zwłaszcza bardzo męscy mężczyźni, którzy muszą na każdym kroku przypominać wszystkim, że są bardziej męscy niż ci np. w rurkach i nikt nigdy nie miał wątpliwości czy oni sami są płci męskiej, więc hej, to już jakieś życiowe osiągnięcie!

Oto pytania, na które każdy kto przeżywa istnienie mężczyzn noszących wąskie spodnie mógłby sobie z ciekawości odpowiedzieć. Taka psychozabawa.

1. Czy wiesz, że szerokość nogawki nie ma bezpośredniego przełożenia na inne wymiary spodni? W przeciwnym razie twoja stara też by nigdy nie założyła niczego oprócz dresu ortalionowego.

2. Skoro rurkowce są takie obrzydliwe dla płci przeciwnej z czym jeszcze macie problem? Czemu zależy wam tak na towarzystwie (i konkurencji) męskich mężczyzn gdzie się nie ruszycie?

3. Czemu rozróżnianie płci obcych nieletnich jest dla ciebie tak istotne? (Dotyczy darcia szat nad ubiorem gimbazy) Czy masz coś do powiedzenia rodzicom takiego dzieciaka? Albo prokuratorowi?

4. Czy wiesz, że na świecie (i twojej ośce) są większe problemy niż ludzki upór, żeby nosić zróżnicowane ubrania?

Coś mi mówi, że ktoś nie znalazł spodni innych niż dres ortalionowy w swoim rozmiarze. Rozumiem frustrację.
XI Nie będziesz nosił lycry nadaremno
Bawi mnie to. Jak w szkole trzeba nosić mundurek/podciągnąć gacie to w płacz. Ale koncepcja narzucania sobie zasad w ubiorze "bo ja tak mówię" nagle jest podstawą przetrwania.

Ze świata celebrytów: Donatan wciąż nie może się pogodzić, że jego prawdziwe słowiańskie i stuprocentowo kobiece kobiety nie powaliły Europy na kolana.

Współczuję. 

KONKLUZJA (tak jakby)

Cały dramat o ginące rozgraniczenie między płciami jest absurdalne. To połączenie marudzenia typu "za moich czasów" i gloryfikacji starych dobrych czasów z jakąś żałosną próbą poczucia się lepiej (bom obrońca "normalności", czymkolwiek jest i bom prawdziwy facet/baba). Męskość i kobiecość wyglądała różnie na przestrzeni wieków a teraz niby zaciera się między nimi różnica. I co się przez to takiego dzieje? Faceci, którzy w weekendy spotykają się z kolegami na mecz w telewizji i tuczące przekąski chcą powstrzymać śmierć dawnych wartości? No i zapominamy, że tylko na Frondzie wszystko jest czarno-białe. Mój chłopak układa włosy 3 razy dłużej niż ja, ale to ja swoje myję 5 razy dłużej i używam wszelkich dziwacznych odżywek z wyciągiem z opuszków wiewiórki (kiedy akurat nie morduję mężczyzn/nienarodzonych ofc). On jest za kobiecy? Ja jestem za męska? Co nasze zabiegi na włosach mówią o nas i czy to znaczy, że tak naprawdę nasz związek jest homoseksualny (że on lubi facetów a ja technicznie jestem facetem albo na odwrót)? Trochę się cykam, ale z drugiej strony podobno jest na to jakaś promocja.