UWAGA: Temat jest oczywiście kontrowersyjny przez związane z nim emocje, dobre intencje i oczywiste zalety tytułowego obiadu. Nie jestem żadną rewolucjonistką walczącą z koncepcją domowego jedzenia spożywanego przez rodzinę przy wspólnym stole. Wręcz przeciwnie.
Refleksja nad obiadem naszła mnie, o dziwo, nie przy obiedzie, ale wskutek zadumy nad dwoma aktualnymi kwestiami. Po pierwsze, moja fantastyczna rodzicielka poważnie zachorowała. Zadziwiło mnie jak istotnym problemem w tak poważnej sytuacji okazał się OBIAT. Oczywiście jestem wdzięczna i wzruszona wszystkimi propozycjami ugotowania takowego przez bliższych i dalszych krewnych i znajomych.
Chodzi mi o pytania naprawdę wielu osób, które brzmiały jakby albo zakładały, że bez nadzoru jedynej uprawnionej do czynności służbowych osoby, cała rodzina umrze z głodu z dnia na dzień i były już gotowe składać się na rekordowy wieniec, albo, że skoro jestem, wbrew pozorom, dorosłą osobą płci żeńskiej, oczywistym jest, że rzucam wszystko (magisterka, takie sprawy), permanentnie przeprowadzam się z powrotem do domu, przywdziewam uniform Czerwonego Krzyża i obejmuję posterunek w kuchni, ślubując, że nie spocznę, aż na każdym talerzu znajdzie się schabowy i ziemniory.
Aha, pamiętajcie też, że nawet w sytuacjach kryzysowych obiad uznaje się za niebyły bez obrusa na stole. Patrzę wstecz na lata mojego studenckiego życia i aż mnie żal ściska.
Wiem, że absolutna większość osób, z którymi ostatnio odbyłam rozmowy z obiadem w roli głównej miała dobre chęci. To nie świadczy źle o nich, ale o tym, jak silnie mamy zakorzenione w głowach przekonanie o obiedzie przygotowanym codziennie przez kobietę jako wartości absolutnej. Taka kobieta, pracująca zawodowo tyle co jej mężczyzna lub więcej, jest zobligowana do przyjęcia całkowitej odpowiedzialności za ogół procesów prowadzących do materializacji na stole obiadu, który mimo czasu i pracy który wymagało sprawienie tego cudu, zostanie uznany za oczywistość i naturalny proces jak wschód słońca albo zmiana pór roku.
Drugim powodem, dla którego zaczęłam rozkminiać obiad są ostatnio opublikowane obliczenia wartości pracy domowej kobiet i mężczyzn, kolejno 2100 i 1200 zł miesięcznie. Ale o bardzo podobnych rzeczach już przecież kiedyś pisałam. Na szczęście stopniowo znika stygma złej kobiety, która woli jednak odpocząć po robocie czy zrobić cokolwiek innego niż tłuc kotlety, czy to dzięki zdrowemu podziałowi ról z partnerem, czy kupowaniu obiadów w stosownych przybytkach. A mężczyźni uczą się gotować (wowow), choć łatwo można wykryć osobniki do wykluczenia z puli genetycznej po ich pełnej gniewu i stresu reakcji na, skądinąd głupawe, hasełka typu "lepiej całuję niż gotuję".
Przy okazji, wczoraj w pociągu słyszałam rozmowę telefoniczną chłopaka z matką. O obiedzie. Życzył sobie do niego frytek, a nie tego, co tam matka miała przygotowane i dziwił się, że to problem. "Oj mamo, wiem że idziesz do pracy ale to jeszcze zdążysz do sklepu skoczyć zanim wyjdziesz". Głupia kobieto, przecież i tak nie miałaś innych wyobrażeń o swoim czasie między gotowaniem a wyjściem na drugą zmianę.
Reasumując, obiady są super i na pewno podnoszą morale w zmartwionej rodzinie, która jest zmuszona posiedzieć trochę razem, zjeść coś pożywnego i chwilę pogadać, ale na bogów, zastanówmy się czy to jest w porządku, ile miliony kobiet poświęcają na nie czasu i uwagi, co wydaje się odwrotnie proporcjonalne do reakcji i uwagi domowników (no chyba, że raz nie będzie, albo zupa za słona).