Saturday, May 30, 2015

Święty Obiad Polski

UWAGA: Temat jest oczywiście kontrowersyjny przez związane z nim emocje, dobre intencje i oczywiste zalety tytułowego obiadu. Nie jestem żadną rewolucjonistką walczącą z koncepcją domowego jedzenia spożywanego przez rodzinę przy wspólnym stole. Wręcz przeciwnie. 

Refleksja nad obiadem naszła mnie, o dziwo, nie przy obiedzie, ale wskutek zadumy nad dwoma aktualnymi kwestiami. Po pierwsze, moja fantastyczna rodzicielka poważnie zachorowała. Zadziwiło mnie jak istotnym problemem w tak poważnej sytuacji okazał się OBIAT. Oczywiście jestem wdzięczna i wzruszona wszystkimi propozycjami ugotowania takowego przez bliższych i dalszych krewnych i znajomych. 
Chodzi mi o pytania naprawdę wielu osób, które brzmiały jakby albo zakładały, że bez nadzoru jedynej uprawnionej do czynności służbowych osoby, cała rodzina umrze z głodu z dnia na dzień i były już gotowe składać się na rekordowy wieniec, albo, że skoro jestem, wbrew pozorom, dorosłą osobą płci żeńskiej, oczywistym jest, że rzucam wszystko (magisterka, takie sprawy), permanentnie przeprowadzam się z powrotem do domu, przywdziewam uniform Czerwonego Krzyża i obejmuję posterunek w kuchni, ślubując, że nie spocznę, aż na każdym talerzu znajdzie się schabowy i ziemniory. 
Aha, pamiętajcie też, że nawet w sytuacjach kryzysowych obiad uznaje się za niebyły bez obrusa na stole. Patrzę wstecz na lata mojego studenckiego życia i aż mnie żal ściska.

 Wiem, że absolutna większość osób, z którymi ostatnio odbyłam rozmowy z obiadem w roli głównej miała dobre chęci. To nie świadczy źle o nich, ale o tym, jak silnie mamy zakorzenione w głowach przekonanie o obiedzie przygotowanym codziennie przez kobietę jako wartości absolutnej. Taka kobieta, pracująca zawodowo tyle co jej mężczyzna lub więcej, jest zobligowana do przyjęcia całkowitej odpowiedzialności za ogół procesów prowadzących do materializacji na stole obiadu, który mimo czasu i pracy który wymagało sprawienie tego cudu, zostanie uznany za oczywistość i naturalny proces jak wschód słońca albo zmiana pór roku. 
Drugim powodem, dla którego zaczęłam rozkminiać obiad są ostatnio opublikowane obliczenia wartości pracy domowej kobiet i mężczyzn, kolejno 2100 i 1200 zł miesięcznie. Ale o bardzo podobnych rzeczach już przecież kiedyś pisałam. Na szczęście stopniowo znika stygma złej kobiety, która woli jednak odpocząć po robocie czy zrobić cokolwiek innego niż tłuc kotlety, czy to dzięki zdrowemu podziałowi ról z partnerem, czy kupowaniu obiadów w stosownych przybytkach. A mężczyźni uczą się gotować (wowow), choć łatwo można wykryć osobniki do wykluczenia z puli genetycznej po ich pełnej gniewu i stresu reakcji na, skądinąd głupawe, hasełka typu "lepiej całuję niż gotuję".  

Przy okazji, wczoraj w pociągu słyszałam rozmowę telefoniczną chłopaka z matką. O obiedzie. Życzył sobie do niego frytek, a nie tego, co tam matka miała przygotowane i dziwił się, że to problem. "Oj mamo, wiem że idziesz do pracy ale to jeszcze zdążysz do sklepu skoczyć zanim wyjdziesz". Głupia kobieto, przecież i tak nie miałaś innych wyobrażeń o swoim czasie między gotowaniem a wyjściem na drugą zmianę.

Reasumując, obiady są super i na pewno podnoszą morale w zmartwionej rodzinie, która jest zmuszona posiedzieć trochę razem, zjeść coś pożywnego i chwilę pogadać, ale na bogów, zastanówmy się czy to jest w porządku, ile miliony kobiet poświęcają na nie czasu i uwagi, co wydaje się odwrotnie proporcjonalne do reakcji i uwagi domowników (no chyba, że raz nie będzie, albo zupa za słona).  

Monday, May 11, 2015

Stimpack w samo serce

Kiedy byłam małym dzieckiem, o którego prawidłowy rozwój oprócz naprawdę kochających i w fajnym stopniu niekonwencjonalych rodziców dbała proza Sapkowskiego, obrazy Bosha, zmyśleni przyjaciele i gry komputerowe, było kilka rzeczy, które wydawały mi się niewarte ryzyka, mimo oferowanych korzyści. Jedną z nich był Internet, bo chociaż niby coś tam obiecywał, istniało przecież ryzyko ataku tych legendarnych hakerów na mój folder z autorską grą planszową o pokemonach (przepraszam, Internecie, byłam młoda). 

Jeszcze jedną taką rzeczą były stimpacki w Starcrafcie. Niby fajnie, znacząca poprawa osiągów bojowych piechoty Terran, ale za cenę punktów życia. NIGDY nie zrobiłam tego żadnemu z moich żołnierzy. To było poświęcenie nie do przyjęcia. Wolałam okopać ich w bunkrach i obstawić czołgami (wciąż spoko strategia). Liczyłam, że jeśli będę bardzo tego chcieć i nigdzie się nie ruszać, żadna zmiana nie będzie musiała nastąpić.

w samo serce

Po latach zrozumiałam ukrytą głębię tego mechanizmu. To brzmi trochę jak pozytywne, motywujące hasła i temyśli.pl, że Wszystko Jest Po Coś i że Zawsze Oddajemy Coś Żeby Dostać Coś Lepszego. Tylko bez tej części z życzeniowym myśleniem, że cierpienie jest zawsze wynagradzane i po burzy zawsze wychodzi słońce piękniejsze niż wcześniej. Bo to się zdarza rzadko. Mój wniosek jest taki, że kiedy coś tracimy zwykle mamy coś innego. I to niekoniecznie jest lepsze. Jest inne i to nasza sprawa co z tym zrobimy. Cierpienie nas zmienia. Niekoniecznie uszlachetnia albo wzmacnia.

Najbardziej przewrotną lekcją w moim życiu było odkrycie, że najbardziej traumatyczne wydarzenia, które mnie spotkały obiektywnie mi się opłaciły. Po metaforycznym przejściu przez ogień z dnia na dzień przestałam się bać i brzydzić wielu rzeczy, które wcześniej mnie przerastały. Stałam się osobą odporną na lęki i wątpliwości, które powstrzymywały mnie przed dostawaniem czego chcę, a nawet przestałam nagle bać się podejrzanych dźwięków nocą, tematyki paranormalnej, horrorów i ciemności. Tak po prostu. 

Haczyk nr 1 polega na tym, że to nie dlatego, że obronną ręką wyszłam z próby. Po prostu miałam kupę szczęścia i zostałam złamana i straumatyzowana w sposób, który okazał się wręcz absurdalnie produktywny. 

Haczyk nr 2 polega na tym, że nie uważam, żeby można było tego ani uniknąć w życiu, ani dobrze tego wykorzystać jako strategii rozwoju. Takie rzeczy się dzieją, z większym lub mniejszym naszym udziałem. 

W swojej interpretacji staram się odciąć od szukania w tym obiektywnych wartości. To życie, nie fabuła powieści Paulo Coelho, nie ma jakiegoś ukrytego większego porządku, jest tylko to, co jest. Żyjąc doznajesz urazów i różne części twojego mózgu dosłownie i metaforycznie stają się tkanką bliznowatą. Obumierają ośrodki odpowiedzialne za przydatne i autodestrukcyjne funkcje i nie możemy przewidzieć ostatecznego rachunku zysków i strat. Żyjąc wbijajmy sobie w serce strzykawkę ze środkiem, który może nas uleczyć, ale też postarzyć (klasyczny motyw w fantastyce). Od nas zależy tylko co dla nas będą znaczyć te zmiany w nas samych.



Mądrość życiową można osiągnąć stosunkowo wcześnie, kiedy zdarzenia życiowe są refleksyjnie opracowywane, a sam człowiek ma dystans do swej wiedzy i przekonań, nieustannie się uczy, sprawdza w życiu i modyfikuje własne przekonania. O mądrości decyduje też bogactwo życiowych doświadczeń, dlatego częściej osiągamy ją w okresie dojrzałej dorosłości. Jednak jeśli swych doświadczeń nie poddamy refleksji, nie osiągniemy jej nigdy.
— Prof. dr hab. Piotr Oleś psycholog kliniczny