Thursday, August 20, 2015

Delewacja dzieci postępuje

Ja wiem, że wszyscy wiedzą, na jak tragiczne zrośnięcie obu końców przewodu pokarmowego cierpi Fronda wraz z przyległościami. Ale trafiła się im ostatnio po prostu perełka, która powinna zostać wygrawerowana na tytanowych płytkach i trzymana w komorze próżniowej jako ostateczny model slippery slope (czyli "śliskiego zbocza", czyli argumentu, w którym szalone konsekwencje następują w szalonym tempie z szalonych powodów i dlatego trzeba zrobić coś bardzo konserwatywnego). 
Chodzi, oczywiście, o nieszczęsne książeczki z Biedronki. Niestety, wiem o nich tyle, co w internecie każdy. Czemu? Bo dostały tak skutecznego, "kontrowersyjnego" hype'a, że sprzedały się na pniu we wszystkich Biedrach w moim zasięgu.
Nie mogę powstrzymać szyderczego chichotu, gdy słyszę, iż dzieci są "deprawowane" w Biedronce (i dlatego należy ją bojkotować). Tak samo bawi mnie słowo "promocja" jak zwykle używane w znaczeniu "kiedy mówi się o czymś, czego nie popieramy, w sposób inny niż z potępieniem, również neutralny". Oczywiście, przecież książeczka ma na okładce screeny z gejowskiego porno, w środku na każdej stronie dziecko czyta o tym, że homoseksualizm to jedyna możliwa opcja, a wszyscy są  są obowiązkowo wyposażani w jej egzemplarze (będzie z tego kartkówka!).
Co zabawne, książeczką, którą podobne środowiska bardzo chcą blokować jest też ta słynna publikacja o gejowskich pingwinach wychowujących sierotę. Podobno jest ona narzędziem indoktrynacji, oswajającym dzieci z konceptem nieheteronormatywnej rodziny. A przy okazji stanowi dość adekwatny obraz tego, co faktycznie zdarza się wśród pingwinów. Jednak trzeba czasem trochę poskromić cenzurą tą obrzydliwą naturę, prawda?

Co do wspomnianego na początku artykułu - mała zabawa. Zgadnij, które zagadnienie NIE zostało poruszone oprócz gejowskiej indoktrynacji jako argument przeciw Biedronce (odpowiedź na dole. Nie oszukuj, świnko):
  • komuna, 
  • esbecy, 
  • szemrany handel spirytualiami, 
  • kolonializm, 
  • Smoleńsk, 
  • wyzysk pracowników, 
  • zabójstwo Ziętary, 
  • premier Kopacz
Zastanawiało mnie tak swoją zawsze, czemu gorszy wszystkich tylko publiczna deprawacja dotycząca seksualności. Media i reklamy są pełne przekazu epatującego chciwością i obojętnością na drugiego człowieka, a jednak konserwatyści wolą cały swój opór i śmiałe bojkoty kierować wobec rzekomego pogwałcania 6. przykazania, podczas, gdy przykazanie miłości, mimo wszystko nadrzędne może poczekać. Pokazanie gołej dupy jest wciąż skandalem, pokazanie głodnemu środkowego palca - już nie.

Co do zagadki: gratuluję, tym razem faktycznie nie chodzi o Smoleńsk. Super, co?

Saturday, August 15, 2015

I co to zmieni? Oczywiście, że nic.

Autor bloga Pochodne Kofeiny zastanawiał się jakiś czas temu na Facebooku czemu ludzie często zakładają, że to, co robią musi coś zmieniać, czemu nawołują go do tego, żeby więcej "walczył" albo kwestionują jego (i innych) działalność zarzucając mu niską skuteczność ideologiczną. To ciekawy punkt wyjścia do refleksji nad kompleksem mesjasza oraz wybujałym przekonaniu o własnej wyjątkowości oraz potędze swojego wpływu, z którym każdy człowiek w jakimś stopniu i z różnymi efektami się zmaga. 
Można się kłócić, że taka ludzka natura i nie ma co kombinować, można obwiniać system edukacji i wychowanie oparte na zewnętrznej motywacji, albo zwalać na szkodliwą literaturę promującą megalomanię i efekty bez poświęceń i wysiłku. Niezależnie od przyczyn powszechny jest problem, że nikomu nic się nie chce, jeśli praca nie przyniesie jakichś nadzwyczajnych efektów, chwały i zmiany w świecie. Każde zabarwione przekonaniami zdjęcie musi spełniać rolę w uświadamianiu społeczeństwa (to nie laska z nadwagą na wakacjach, to odważny głos w debacie o standardach piękna!), każda publikacja ma, niczym w wyobrażeniach niektórych teologów, bezpośrednio wpływać na przechylanie szali w walce dobra i zła o Ziemię i ludzkość.
Jasne, szczytnym zamiarem jest pragnąć się przysłużyć sprawie, w którą się wierzy. Ale nie zmienia to faktu, że wpływ zdecydowanej większości jednostek jest znacznie mniejszy i mniej trwały niż sądzą. I nie ma w tym nic złego. Tak samo jest z życiem. Nawet ludzie, którzy kpią z mrzonek o różnych formach zaświatów oswajają lęk przed przemijaniem snami o posągach trwalszych niż ze spiżu. Gdyby wszyscy założyli, że i tak nie ma sensu się starać, bo wszystko ma tak małe znaczenie w perspektywie wieczności i kosmosu, nic nigdy by się nie zdarzyło, a przecież jedną z podstawowych cech człowieczeństwa jest nietrwałość oraz jednocześnie chęć przetrwania, tworzenia, komplikowania, dociekania i okłamywania samych siebie.
Dlatego, paradoksalnie, uświadomienie sobie swojej małości nie powinno powstrzymywać wysiłków i kreatywności. Za to mogłoby to powstrzymać ludzi przed podcinaniem sobie i innym skrzydeł w pogoni za marzeniami o zmianie i własnej wizji świata.
Upolitycznione publikacje zwykle nikogo nie nawrócą, ale poszerzą punkt widzenia ludzi, którzy zamiast tylko krzyczeć hasła chcą też coś wiedzieć. Zdjęcia osób niespełniających standardowych kryteriów piękna nie zmienią przekonań osób, którzy patrzą na bliźnich jak na kawałek mięsa, ale może pomogą ludziom podobnym do tych ze zdjęć poczuć się pewniej w przestrzeni publicznej.
Wygląda na to, że wszyscy traktujemy się zbyt poważnie.

Wednesday, August 5, 2015

O tym, kto ma prawo mówić co jest piękne

Wszyscy wiedzą jak złe i straszne są magazyny dla kobiet (i mężczyzn, ciekawe, że większość wolnych od gówna magazynów nie jest przypisana odbiorcy na podstawie płci), cały biznes urodowo-modowy i generalnie konsumpcjonizm wciskany każdemu człowiekowi na Ziemi w każdą dziurkę od urodzenia do śmierci. Mówią nam co jest piękne i co jest akceptowalne, a kto powinien z powodu swojego wyglądu dostać ciężkiej depresji, pogodzić się z absolutną porażką i przepraszać za swoje istnienie (większość ludzi). Nierealistyczne kanony piękna to spory problem, ale coś jeszcze jest problemem - mówienie ludziom co jest piękne za pomocą manipulacji.
Tyle wszędzie płaczu i rozdzierania szat, że jakimś cudem opcja A (którą my reprezentujemy/preferujemy) nie jest powszechnie uważana za jedyną i słuszną, w przeciwieństwie do opcji B.  Moglibyśmy uniknąć całego tego pierdolenia, gdybyśmy sobie raz a porządnie uświadomili ile głębokiej prawdy jest w angielskim powiedzeniu, że piękno jest w oczach tego oto gościa:  

autor: www.washburnart.com
Jeśli psychomanipulacja nie jest jednak według kogoś spoko, ta osoba nie powinna usiłować wbijać innym do głowy, że coś, nieważne czy to skóra z fotoszopa czy śmiertelne stadium cellulitu, jest piękne i koniec. 
Kolejny dzień, kolejny projekt o pięknie grubych kobiet. I fajnie, każdy powinien móc sobie zapozować do zdjęć jeśli ma ochotę, a nawet jeśli jakimś cudem te zdjęcia przebiją się przez mainstream obrazów konwencjonalnej urody (tak wszechobecnej, że nikt już nie dostrzega obecności nagich idealnych brzuchów, nóg i cycków towarzyszących codziennym czynnościom) i kogoś obrzydzą, to moim zdaniem dobrze. Nie ma sensu się rozczulać nad ludźmi, którzy brzydzą się ludzkim ciałem, jedynym zagrożeniem jest, że pobudzą swój umysł do reakcji, albo się przyzwyczają (no i nie zapominajmy, że większość osób ciężko straumatyzowanych widokiem legginsów xxxxl świetnie się bawi oglądając na yt filmy o śmiesznych grubasach na bieżni). 
JEDNAK
Super fajnie, że te kobiety czują się piękne. Już ustaliliśmy w czyim oku jest piękno. Ale to oznacza też, że ani Vanity Fair, ani ten projekt nie powinien rościć sobie prawa do narzucania ludziom odczuć estetycznych. Przekrzykiwanie się "TO jest piękne, czemu tego nie widzisz?" "nie jesteś piękna/to co uważasz za piękne jest brzydkie" nie ma sensu. Jeśli będę uważać za piękne tylko antropomorficzny drób domowy w bikini z mojego ulubionego hentaja nie będę automatycznie odmawiać modelkom z kacheksją ani dziewczynom w bikini szytym z namiotu cyrkowego dobrego samopoczucia. Po prostu zostawcie mnie samą z moim laptopem na jakiś czas. 

empoderarteme.tumblr.com
Kiedyś w dyskusji o tym czy kobiety mają czy nie mają prawa do włosów pod pachami jakiś facet na youtubie powiedział coś naprawdę sensownego. Powiedział że ich prawo do robienia ze swoim ciałem wszystkiego na co mają ochotę, włączając w to transformację w Chewbackę, i jego prawo do uznawania ich (bez mówienia im tego, wykrzykiwania na ulicach i obrzucania maszynkami do golenia) za zwyczajnie nieatrakcyjne, nie wykluczają się nawzajem. Po prostu on nie będzie rościł sobie prawa do nakazywania im golenia, a one nie będą sobie rościły prawa do zmuszania go, aby uznał zarośniętą pachę za bardziej lub równie atrakcyjną w stosunku do wydepilowanej pachy. Proste, genialne, zadziwiająco trudne do przyjęcia.