Saturday, July 26, 2014

od dupy strony

W razie TLDR przedstawiam tu wniosek, a analiza jest do wglądu poniżej.
Mamy problem - kobiety po rozwodzie nie radzą sobie, zwłaszcza finansowo.
Potencjalne rozwiązania:
1. Dochodzimy do poziomu rozwoju społecznego, gdzie kobieta nie jest zależna od męża i zależy jej na związku z innych powodów, a w przypadku rozstania jest w stanie się utrzymać i żyć swoim życiem.
2. Nawet na siłę utrzymujemy kobiety w przekonaniu, że bez męża sobie nie poradzą, że nie powinny się kształcić ani wchodzić z mężem w partnerską relację, ale za to staramy się uniemożliwić zwolnienie męża od odpowiedzialności za żonę, której znacznie bardziej niż jemu zależy na małżeństwie z powodów praktycznych.

Środowiska konserwatywne zarzucają feminizmowi, że odbiera kobietom bezpieczeństwo namawiając je do samodzielności, bo przez to rośnie ryzyko, że mąż odejdzie. Tym samym sugerują, że ta niezależność to tylko pozory, bo kobieta przecież i tak sama nie wyżyje.

To podejście: "wiem lepiej, co dla ciebie dobre. Jeśli zaczynasz sobie radzić bez mojej pomocy, muszę coś utrudnić, żebyś nie mogła radzić sobie beze mnie". To brzmi jak każdy toksyczny związek. "Po co ci te studia, ja będę pracował, jak będziesz potrzebować na coś po prostu mnie poprosisz..."

To podejście: "zamknę szopę na klucz, na zewnątrz są zaślinione pitbulle, to jedyny sposób, żebyś była bezpieczna." "ale sam je wypuściłeś, nie musiałam wchodzić do tej szopy" "tak tylko ONI chcą ci wmówić. Zawsze były jakieś zagrożenia, nie da się ich pokonać, więc lepiej siedź w szopie".


Ktoś tu traktuje połowę ludzkości jak małe dzieci. Żeby nie było, wspomina też o mężczyznach:

"Myli się jednak ten, kto sądzi, iż beneficjentem takiego stanu rzeczy jest mężczyzna. Pozbawiony zostaje on bowiem podstawowego atrybutu męskości – poczucia odpowiedzialności. Zabrano mu autorytet ojca, depozytariusza doświadczenia i mądrość społeczności. Pozostając w związku, coraz częściej nie potrafi więc zdefiniować swojej roli i utwierdzić się w przekonaniu co do jej doniosłości. Uznaje, że skoro jest z kobietą samodzielną i równą w prawach oraz obowiązkach, to nie potrzebuje się o nią troszczyć. "

Mężczyna jest pokrzywdzony, bo się go siłą wrabia w zaniedbywanie żony. I już nie jest mądrzejszy przez kontrast. Biedactwo.
Okej, drugą połowę ludzkości też traktujemy jak małe dzieci. Ale w lepszym położeniu, bo to oni się z tą pierwszą połową potencjalnie rozwodzą i jak widać ich los po tym wszystkim nie wymaga ingerencji.

"Kondycja kobiety i jej poglądy to jedno z najważniejszych zagadnień, jakie powinny być przedmiotem naszej troski. To kobieta rodzi albo nie rodzi dziecka. To ona je potem kształtuje i wychowuje, przygotowując do życia w społeczności."

O, ale jednak to na nim spoczywa odpowiedzialność, z samego faktu posiadania chromosomu Y, jak podejrzewam. A może się zaangażujcie w to wychowanie? Zaraz. Autorem jest kobieta. Czyli z jednej strony jest bezradna, ale musi tym mądrzejszym, odpowiedzialnym mężczyznom przypominać, za co mają być odpowiedzialni.

"(...) feminizm żeruje na realnych problemach współczesnej kobiety. Problemy te wynikają zaś z osłabienia jej pozycji, uczynienia jej bardziej podatną na oszustwa, odrzucenie i biedę. "

To ta pozycja kiedyś była mocniejsza? Trudniej było ją odrzucić, bo była bardziej zależna i to znaczy, że miała silniejszą pozycję?

"Mechanizmem pierwszym była troska rodziny o zabezpieczenie bytu kobiety, przejawiająca się w dążeniu do sfinalizowania i usankcjonowania związku małżeńskiego. Kandydat na małżonka poddawany był starannej ocenie rodziców i swatów. Unikano sentymentalizmu, ważne były konkretne cechy i skłonności."

Kobieta jest za głupia, żeby sama wybrać męża. Jej celem jest pozostanie pod jego opieką i na utrzymaniu. Inaczej jest słaba, jest skrzywdzona, jest BEZRADNA. Czemu?
Komuś zależy na dbaniu o tą biedną, nieszczęśliwą istotę. Jednocześnie też temu komuś zależy na tym, aby była bezradna.
"Kobieta zamiast skupić się na podtrzymywaniu ciepła domowego ogniska, koncentruje się więc na podgrzewaniu temperatury jej intymnej relacji z mężczyzną. Chce go w końcu za wszelką cenę utrzymać przy sobie.
Jednocześnie zaś, na wszelki wypadek, stara się zabezpieczyć finansowo, więc intensywnie pracuje, edukuje się i doszkala."

Zagrożenie rozwodem, czyli tym, że mężczyzna pójdzie sobie bezkarnie w siną dal zostawiając za sobą pozbawioną środków do życia ofiarę sprawia, że ta musi wbrew sobie kształcić się i pracować. Nie potrzebuje przecież pieniędzy na wspólne życie, dzieci, dom, ani nawet na własne potrzeby. Musi zbierać fundusz na czarną godzinę ewentualnego PORZUCENIA.

"I tak kobieta szukająca bezpieczeństwa materialnego w świecie feministek przeobraża się w „niezależną” i „samodzielną”. Stosuje w życiu imperatyw „wiem, czego chcę” i „dążę do samorealizacji”. „Inwestuje w siebie”. Jest „stanowcza” i „decyzyjna”."


Mogę się mylić, ale czy powodem, dla którego kobiety są takie bezradne, że trzeba je odgórnie chronić poprzez m. in. utrudnianie rozwodów, może być to, że jako wartość traktuje się ich niesamodzielność i zależność?

Nie. Nie życzę sobie ochrony, która polega na wpychaniu mi do głowy, że tylko zależność od mężczyzny chroni moją godność i bezpieczeństwo, a mojemu mężczyźnie, że jest za mnie odpowiedzialny i choćby świat się walił, choćby mnie nienawidził, zwariował i zaczął mnie bić (albo ja bym zaczęła go krzywdzić), musi przynajmniej oficjalnie być moim mężem. Bo jest mi to winien. Nie wiem do końca za co. Wolałabym, żeby ludzie po prostu byli ze sobą i traktowali się jak ludzie. Ale to pewnie feministyczna propaganda mnie ogłupiła. Powinnam lepiej się martwić jakby tu sobie zapewnić ochronę na całe życie. Chyba, że on umrze pierwszy. 
Mam nadzieję, że wymyślą metodę na ochronę przed śmiercią lub kalectwem męża, ktoś na prawdę powinien o to zadbać. No bo to jest narażanie mnie na oszustwo i porzucenie. Nie godzę się na to. To znaczy konserwatyści powinni nie godzić się na to za mnie.

Źródło cytatów: http://www.fronda.pl/a/polski-konserwatyzm-nie-ma-pomyslu-na-kobiety,39878.html



Wednesday, July 23, 2014

Wielka moc, wielka odpowiedzialność, adekwatny rachunek za prąd

Wiecie, co jest bardzo smutne?
Dziura ozonowa.
I to, jak odbiorcy mediów narzekają na ich jakość, a następnie nie robią absolutnie nic, żeby ich jakość była lepsza. Mało, oni aktywnie ją pogarszają.
JAK TO? Przecież to ONI piszą w gazetach/robią telewizję/internety, ja tylko odbieram te media.
Ten pan dobrze gada.
















Jeśli z lubością dajemy się poić pomyjami, to nawet nie jest tak, że ONI idą na łatwiznę nam je podając. ONI nie bardzo mają wybór, bo jest ryzyko, że publika nakarmiona karmą lepszej jakości po prostu się porzyga.
Zgodnie z najbardziej podstawowymi prawami psychologii, ludzie chcą widzieć samych siebie jako osoby racjonalne i dlatego umysł człowieka ukrywa przed nim samym jego irracjonalność.
Większość społeczeństwa spytana na ulicy, czy życzy sobie mediów, w których znajdzie zmanipulowane fakty, rzeczy, które chce usłyszeć (by chronić się przed straszliwym dysonansem poznawczym lepiej nie kombinować ze zbyt pełnym obrazem sytuacji), wulgarne plotki i obsesyjną koncentrację na atrakcyjności seksualnej, odpowie, że NIE. Pytanie jednak, czemu np. Fakt, który składa się wyłącznie z tych rzeczy, ma tak ogromny nakład.




Myślę, że problem jest częściowo spowodowany brakiem świadomości, jak bardzo jakość mediów zależy od NAS, nie od NICH. Miałam wielką przyjemność posłuchać wykładu Richarda Hornika na temat inicjatywy poświęconej zwalczaniu analfabetyzmu w zakresie mediów (News Literacy). Hornik między innymi prowadzi akademickie kursy krytycznej analizy mediów, których celem jest wychowanie pokolenia ludzi, którzy oprócz wykształcenia w swojej dziedzinie wiedzy będą nie tylko sami zdolni do budowania własnych opinii na podstawie mediów, ale również do ich krytycznej oceny, wyboru i tym samym do promowania mediów dobrej jakości.
Jestem zachwycona tym pomysłem i bardzo ubolewam nad brakiem takich kursów w Polsce. Przy obecnym stanie rzeczy nie spodziewam się, aby media zmierzały w dobrym kierunku. Nie próbuję w tym momencie wypowiadać się na temat ogółu środowiska, ale wytwory studentów i absolwentów dziennikarstwa, z którymi się spotykam coraz częściej dobijają mnie swoim poziomem rzetelności, poprawności językowej i generalnie tym, co mają (a raczej czego nie mają) do powiedzenia. Blogi prowadzone przez studentki, które "kochają pisać" mają tendencję do specjalizowania się w miałkich "babskich" tematach, opisywanych bez ładu i składu. Najstraszliwszym doświadczeniem tego typu były dla mnie audycje w Radiu Meteor prowadzone przez absolwentkę i twarz wydziału Nauk Politycznych i Dziennikarstwa UAM, która nie tylko nie była w stanie budować wypowiedzi posiadających wstęp, rozwinięcie i zakończenie, złożonych z pełnych zdań, ale do tego całą swoją produkcję opierała na stereotypach, erotycznych sugestiach i rozpaczliwych próbach flirtowania ze współprowadzącym, przyprawiając mnie o poważne ciarki wstydu. Czy to naprawdę jest najlepsze, na co stać tak dobrą uczelnię? Jak widać to nie studia weryfikują jakość dziennikarstwa, to robota czytelników i słuchaczy.
Spiderman uczy nas, że wielka moc to wielka odpowiedzialność. Myślę, że warto zwrócić uwagę na to, że ta moc to nie tylko strzelanie siecią z nadgarstków, ale też działalność dziennikarska przedstawiona w komiksie/kreskówce/filmie.
Wiedza to moc, jedno zdjęcie może pomóc dotrzeć do prawdy i przedstawić ją czytelnikom. A moc to odpowiedzialność. Hornik przypomina nam, że leży w dużej mierze w naszych rękach.




Tuesday, July 22, 2014

Strategie, które powinny umrzeć vol. 1

eksponat 1

Mamy tu na dzień dobry przykład niewiarygodnie spierdolonej opinii. Co jednak obudziło we mnie chęć emigracji w przestrzeń komiczną (zdarza się co jakiś czas) była logika Rosalie (która jak się okazuje jest awangardową poetką i prowadzi o tym bloga, który tylko trochę obraża, kopie i opluwa moje uczucia estetyczne).
Zwróciłam jej uwagę, że wypowiada się niby przeciw przemocy, ale:

1. Sugeruje, że bycie ofiarą przemocy pozbawia mężczyznę męskości

2. Zgodnie z jej logiką bycie kobietą to degradacja.

Łojezusieskajłokerze. Rosalie odpisała mi zapytując "skąd tak błyskotliwie wywnioskowałam, że" punkt 2. Przy czym nie wyparła się ani trochę punktu 1.
I to jest po prostu smutne.
Ja wiem, że szkolnictwo w tym kraju całkiem sensownie, ale bardzo powoli wyłazi z ciemnych wieków, gdy nie uczono logicznego rozumowania, krytycznego myślenia i posiadania opinii bardziej subtelnej niż ZA/PRZECIW. Ale, na wszystkich bogów, czy takie osoby myślą, że parafraza wypowiedzi sprawia, że poglądy w niej zawarte magicznie się zmieniają?
Wygląda na to, że tak, i dzięki temu czują się bezkarnie unikając odpowiedzialności za własne wypowiedzi.
Zapytałam ją więc, czy wydaje jej się, że automatyczna zmiana płci, która co prawda gwarantuje przywilej (karę dla oprawcy), ale wiąże się z kpiną ("nie jest facetem" Nie wierzę, że w tym może się zawierać coś niedegradującego. Pobili go. Boże, jaka ciota. Cóż, ktoś inny będzie go musiał bronić. Jak babę! <lol>) oznacza awans.
Niestety nie miała odpowiedzi.












I podobny przykład: dyskusja o "Golgota picnic".
Kolega upiera się, że nie, nawet jeśli inni nie wtrącają się w to co on robi w kościele/gdzie indziej, to W Imię Wartości należy cenzurować sztukę. Zapytano go, czy po prostu osoby o różnych światopoglądach nie mogą koegzystować w tym kraju. Padły słowa:
Do chodzenia do kościoła też można zniechęcać. Zobaczymy kto silniejszy.
I co jest w tym załamująco zabawne? Że kiedy zarzucono mu nawoływanie do konfrontacji wyskoczył ze szlagierem tego typu ludzi

Powiedz mi, w którym miejscu to powiedziałem. 

No nie wiem, może 5 minut wcześniej, kiedy mówiłeś dokładnie to samo, tylko trochę innymi słowami.

Podsumowując: nie możemy mieć fajnych rzeczy, bo ludzie udając (?) kretynów unikają odpowiedzialności za własne wypowiedzi i cała dyskusja pożera swój ogon. 
Nie żeby bez tego wiele dyskusji do czegoś prowadziło (większość jak wiemy prowadzi to jednego), ale jest to jeden ze sposobów na ich całkowite zmarnowanie.

Tuesday, July 15, 2014

Korwinista i pieluchy

Hurr durr. Myślicie, że sympatyczna narodowa tradycja w Finlandii może nie być sprawą polityczną w Polsce?
 Nic bardziej mylnego!















Od 70 lat z hakiem oczekujący dziecka Finowie wybierają: paczka albo gotówka. Większość woli dostać zestaw niezbędnych rzeczy w pudle, które może służyć dziecku jako łóżeczko (i podobno żadne jeszcze od tego nie zamarzło ani nic). Rzeczy w paczce (bardzo gender w kolorystyce) projektują artyści i jest to jeden z powodów, dla których rodzice wolą je od siana na inne, ze sklepu. Co wzbudza kontrowersje (i czasem wręcz przesłania wszystko inne w paczce i całą ideę), zwłaszcza za granicami Finlandii, jest obecność kondomów w paczce, co bywa odebrane jako obraza, albo zachęta do poprzestania rozpłodu.
Do rzeczy. Kiedy z jakiegoś powodu Polacy ostatnio zostali uraczeni newsem o tej tradycji, większość uznała pomysł za uroczy itd. I to jest miejsce, w którym wkracza korwinista. "Głupi Finowie się cieszą, że dostali, a przecież sami za to zapłacili". Korwinista jest jak taki zgorzkniały kuzyn, który na twoim ślubie wypije i zaczyna bardzo głośno mówić o statystykach dotyczących rozwodów. TAK, WSZYSCY WIEDZĄ JAK TO DZIAŁA (prawda?). Wielkie odkrycia i niewygodna prawda:
Jestem w szoku. Myślałam do tej pory, że każde państwo ma kopalnie złota jak w Faraonie i z tego się buduje drogi i kupuje dzieciom wyprawki. Czuję się straszliwie oszukana, liczyłam, że pieniądze z podatków są w 100% oficjalnie kradzione przez urzędników, a tu wychodzi, że jednak coś się z nimi robi.

(Przepraszam, jeszcze nie mogę się pozbierać po "niewygodnej prawdzie")

Okej. Już mogę dalej. Chodzi o to, że:

1. Finowie wiedzą, że wyprawki nie są za darmo, ale to tradycja i przyjemność. Tak, każdy by sobie mógł kupić te cholerne śpioszki. Ale nie o to chodzi. Mama dostała taką paczkę i pewnie coś na strychu leży w kartonie, w którym nowa mama kiedyś sama leżała i machała tymi słodkimi małymi nóżkami... Tak, kiedy ludzie się rozmnażają stają się sentymentalni. Przez hormony. Podobno.

2. Jeśli te pudła są z podatków, to znaczy, że bogaci Finowie w ciągu swojego życia zapłacili za więcej pudeł niż biedni (w uproszczeniu itd). Solidarność społeczna. Koniec bajki, kurwa. Nazwijcie mnie komunistką, ale uważam, że to przepiękne.

Te wyprawki to dobry przykład jak to wszystko działa. Kapitaliści mówią: "po co mam z podatków utrzymywać służbę zdrowia, stać mnie na lekarza" (co przykre gdy w ich własnej  rodzinie są ludzie, którzy bez tej publicznej służby zdrowia byliby skazani na dylematy rodem z Breaking Bad, ale empatia nie jest obowiązkowa). Nie myślą o tym, że co jakiś czas ktoś choruje tak poważnie, że tylko kilka osób w kraju byłoby faktycznie stać tak o na leczenie. I dzięki składkom, nieważne czy trafia na biednego, czy bogatego życie się ratuje. Wiem, wiem, zwłaszcza w Polsce są kolejki, łapówki, różnie bywa. Ale jeśli w grę wchodzi ludzkie życie chyba warto się zastanowić czy nie warto rozważyć rozwój w tę stronę, zamiast zabierać swoje zabawki i spierdalać ze wspólnej piaskownicy.
Taka jest moja opinia, uważam, że celem rozwiniętych społeczeństw nie jest tylko nieskończony wzrost gospodarczy, ale też humanitaryzm. (Jak powiedział Edward Abbey, "wzrost dla wzrostu to filozofia komórki rakowej".)Tylko nie mówcie narodowcom, bo okrzykną mnie za to wrogiem ojczyzny.

Saturday, July 12, 2014

Za twarde na feminizm


Uwaga: dla pełnego odbioru tekstu zalecam ten oto soundtrack.


Twarde kobiety
Robimy wszystko to, co potrafią mężczyźni. Dorównujemy im.
I dlatego musimy to robić osobno, "na obcasach" albo "w spódnicy". Chwytamy się tępej płciowej polaryzacji nawet w konkretnym zajęciu takim jak gry czy samochody.
Odgradzamy się kobiecą "Kobiecą tematyką". Wszystkie piszemy blogi o fitnesie, lajfstajlu, makijażu i przeplatamy to "opiniotwórczością". Wszystkie inne tematy trzeba wrzucić pod szyld specjalnej troski "uwaga, kobieta porusza się po obcym gruncie". Walcie się, będę pisać o czym chcę, a jeśli mi się spodoba, będę się uczyć makijażu i farbowania włosów (bo wie co robi) od niego:

Michael James on YouTube
Wojowniczki. Często odżegnują się od feministek, bo w przeciwieństwie do nich są przecież kobiece i delikatne, ale też silne. W zasadzie tak silne, że dominują facetów. To znaczy chcą mieć swojego faceta/kolejnych kochanków, ale od razu równouprawnienie? Facet to facet, wiadomo, nie pogadasz, a laska to silna jednostka! Dochodzi do absurdów, gdy dzielne, silne kobiety same przedstawiają swoją płeć jako ułomną. Moja przyjaciółka miała ostatnio przyjemność (?) wysłuchać wykładu Krystyny Jandy. Janda poproszona o pytania usłyszała od pewnej silnej studentki jakże spierdolone, lecz notoryczne pytanie:

"Prowadzi pani sama swój teatr, jest kobietą biznesu. Jak radzi sobie z tym pani, będąc kobietą?"


Serio?

To ma niby świadczyć o sile kobiety? Wyobrażacie sobie pytanie: "jest pan znanym maklerem giełdowym, jak radzi pan sobie w tym biznesie będąc mężczyzną?".  Przedstawianie kobiety, która wykonuje wymagający zawód czy prowadzi własny biznes w kategoriach ponadprzeciętnego wyczynu sugeruje, że kobieta generalnie nie jest przystosowana by ciężko pracować albo być odważną. 
Byłam świadkiem fejsbukowej dyskusji, w której niezwykle eksponująca swoją kobiecą moc i wyższość nad mężczyznami dziewczyna wypaliła do mojego kolegi z uczelni :

"Ja już was znam! Nigdy nie uwierzę mężczyźnie, nawet kiedy przyznaje mi rację!"

To właśnie NIE JEST feminizm. Jeśli chcesz żyć w świecie, w którym i mężczyźni, i kobiety są traktowani poważnie i z szacunkiem NIE MOŻESZ z zasady odrzucać drugiej strony (sama tworzysz te barykady, moja droga) i NIE MOŻESZ dobrowolnie wykluczać się z dyskusji, w której biorą udział mężczyźni. Ograniczasz się tak bardzo, że na samą myśl dostaję klaustrofobii. O czym możesz bezpiecznie porozmawiać, na 100% tylko między nami kobietkami? O zachodzeniu w ciążę podstępem? O tipsach? Uważaj, nawet na Kafe nie masz pełnej gwarancji. 

I TERAZ CO MNIE WKURZA W TYM NAJBARDZIEJ

Silne, dzielne i niezależne kobiety, które świadomie używają kobiecych wdzięków są tymi, których powinni nienawidzić hejterzy feministek. To one mają mężczyzn za idiotów i to z nimi nie można się dogadać. A jednak to kobiety, które śmią nazwać się feministkami mają przerąbane nawet gdy usiłują łagodnie powiedzieć coś bardzo sensownego. Zrobię sobie jaja z tego: 
insynuując, że to pułapka, żeby laska uciekała przed leniem jak przeczyta te naklejki jak facet klęknie. 
NIE. TO NIE ŻARTY. JA ZAATAKOWAŁAM MĘŻCZYZN.
Jak śmiałam. Natomiast wypowiedzi z gatunku "mężczyźni kochają zołzy" są okej. Nigdy tego nie zrozumiem. 













Dziewczyno, wybieraj. Rób swoje wśród innych ludzi, albo pchaj we wszystko swoje damulkowate pretensje i wyglądaj tak:

(to znaczy fajne ciało, ale tak się serio bardzo niewygodnie gra)

Tuesday, July 8, 2014

Nie studiuj na naszej uczelni już dziś. Licencjat gratis.

Prywatne szkoły wyższe sięgają po odważne formy reklamy (bo darmowe tablety to jednak trochę przypał). W warszawskim metrze zobaczyłam czarno-biały banerek zapraszający na niestudiuj.pl. Zapamiętałam nazwę strony zaciekawiona rażącym błędem interpunkcyjnym w zaledwie dwuzdaniowej reklamie. Reklamie, jak się okazało, Lingwistycznej Szkoły Wyższej.

Moje zdanie na temat prywatnych uczelni jest proste; są one dla osób o ambicjach przerastających ich możliwości. Ta konkretnie szkoła wybrała sobie ciekawy target - ludzi bez pomysłu na siebie, nie bardzo chcących studiować, ale do tego zmuszonych (prawdopodobnie przez rodziców, których stać na takie aspiracje).
Potencjalny klient-student ma prawa:

1. Masz prawo nie wiedzieć jak potoczy się Twoje życie i jaki zawód w przyszłości będziesz wykonywać!

2. Masz prawo władać jedynie językiem polskim!

3. Masz w końcu prawo nie studiować  i po prostu spełniać swoje marzenia!

Szkoła stawia jednak pytania:

1. ale czy warto zmarnować bezcenny czas na studiowanie czegoś, co może okazać się całkowicie nieprzydatne?

2. ale czy to pomoże Tobie w nawiązywaniu kontaktów i poznawaniu świata ?  [Tu mój niepokój dotyczący szkoły LINGWISTYCZNEJ rośnie, gdy widzę spację przed znakiem zapytania i "Tobie" tam, gdzie powinno być "Ci".]

3. ale czy otaczające Ciebie społeczeństwo to zaakceptuje ? [Dramat z interpunkcją i zaimkiem postępuje. Do tego niestety spełnianie marzeń zamiast studiowania w wykonaniu tak wybranego targetu dziwnie nie kojarzy mi się z samodzielnością i np. zarabianiem na siebie, a raczej z imprezami i podróżami za hajs matki, więc może to nie tylko problem społecznej stygmatyzacji?]

Szkoła obiecuje:

Czy możesz to wszystko pogodzić ?

Możesz!

Możesz połączyć rozwój swoich pasji z czasem na zastanowienie się co dalej, odpowiadając jednocześnie na społeczne oczekiwania. 

Czy tylko mi brzmi to trochę jak "nie martw się, starzy i tak dadzą ci kasę na cokolwiek, więc zawsze możesz poudawać, że się uczysz i jeszcze nie będą się czepiać"?

Może to nie mój problem. Ale ta szkoła oferuje w trzy lata oba zawody, którymi się zajmuję (jak większość takich przechowalni dorosłych dzieci). Szkoda. Może i na rynku pracy jej absolwenci nie będą mi i moim przyjaciołom zagrażać, ale prestiż zawodu cierpi. Bo przecież nauczycielem i tłumaczem może zostać każdy, tak w międzyczasie, kiedy będzie się zastanawiał poważnie nad swoim życiem. Za niewielką miesięczną opłatą.

No i serio mam problem z logiką w retoryce tej kampanii. Czy to nie brzmi czasem jak jeden wielki strzał w stopę?

Ironia. Mój ulubiony owoc, tylko trochę cierpki.


Pięć minut później widziałam reklamę kolejnej prywatnej szkoły oferującej psychologię w biznesie mody. Podejrzewam, że licencjat otwiera drogę do zamkniętego zawodu fashionbloggerki. Ta szkoła za to udaje, że jacha, warto studiować i to bez nacisku mamusi. 

Nie wiem co gorsze.