W razie TLDR przedstawiam tu wniosek, a analiza jest do
wglądu poniżej.
Mamy problem - kobiety po rozwodzie nie radzą sobie,
zwłaszcza finansowo.
Potencjalne rozwiązania:
1. Dochodzimy do poziomu rozwoju społecznego, gdzie kobieta
nie jest zależna od męża i zależy jej na związku z innych powodów, a w
przypadku rozstania jest w stanie się utrzymać i żyć swoim życiem.
2. Nawet na siłę utrzymujemy kobiety w przekonaniu, że bez
męża sobie nie poradzą, że nie powinny się kształcić ani wchodzić z mężem w
partnerską relację, ale za to staramy się uniemożliwić zwolnienie męża od
odpowiedzialności za żonę, której znacznie bardziej niż jemu zależy na
małżeństwie z powodów praktycznych.
Środowiska konserwatywne zarzucają feminizmowi, że odbiera
kobietom bezpieczeństwo namawiając je do samodzielności, bo przez to rośnie
ryzyko, że mąż odejdzie. Tym samym sugerują, że ta niezależność to tylko
pozory, bo kobieta przecież i tak sama nie wyżyje.
To podejście: "wiem lepiej, co dla ciebie dobre. Jeśli
zaczynasz sobie radzić bez mojej pomocy, muszę coś utrudnić, żebyś nie mogła
radzić sobie beze mnie". To brzmi jak każdy toksyczny związek. "Po co
ci te studia, ja będę pracował, jak będziesz potrzebować na coś po prostu mnie
poprosisz..."
To podejście: "zamknę szopę na klucz, na zewnątrz są
zaślinione pitbulle, to jedyny sposób, żebyś była bezpieczna." "ale
sam je wypuściłeś, nie musiałam wchodzić do tej szopy" "tak tylko ONI
chcą ci wmówić. Zawsze były jakieś zagrożenia, nie da się ich pokonać, więc
lepiej siedź w szopie".
Ktoś tu traktuje połowę ludzkości jak małe dzieci. Żeby nie
było, wspomina też o mężczyznach:
"Myli się jednak ten, kto sądzi, iż beneficjentem
takiego stanu rzeczy jest mężczyzna. Pozbawiony zostaje on bowiem podstawowego
atrybutu męskości – poczucia odpowiedzialności. Zabrano mu autorytet ojca,
depozytariusza doświadczenia i mądrość społeczności. Pozostając w związku,
coraz częściej nie potrafi więc zdefiniować swojej roli i utwierdzić się w
przekonaniu co do jej doniosłości. Uznaje, że skoro jest z kobietą samodzielną
i równą w prawach oraz obowiązkach, to nie potrzebuje się o nią troszczyć.
"
Mężczyna jest pokrzywdzony, bo się go siłą wrabia w
zaniedbywanie żony. I już nie jest mądrzejszy przez kontrast. Biedactwo.
Okej, drugą połowę ludzkości też traktujemy jak małe dzieci.
Ale w lepszym położeniu, bo to oni się z tą pierwszą połową potencjalnie
rozwodzą i jak widać ich los po tym wszystkim nie wymaga ingerencji.
"Kondycja kobiety i jej poglądy to jedno z najważniejszych
zagadnień, jakie powinny być przedmiotem naszej troski. To kobieta rodzi albo
nie rodzi dziecka. To ona je potem kształtuje i wychowuje, przygotowując do
życia w społeczności."
O, ale jednak to na nim spoczywa odpowiedzialność, z samego
faktu posiadania chromosomu Y, jak podejrzewam. A może się zaangażujcie w to
wychowanie? Zaraz. Autorem jest kobieta. Czyli z jednej strony jest bezradna,
ale musi tym mądrzejszym, odpowiedzialnym mężczyznom przypominać, za co mają
być odpowiedzialni.
"(...) feminizm żeruje na realnych problemach
współczesnej kobiety. Problemy te wynikają zaś z osłabienia jej pozycji,
uczynienia jej bardziej podatną na oszustwa, odrzucenie i biedę. "
To ta pozycja kiedyś była mocniejsza? Trudniej było ją
odrzucić, bo była bardziej zależna i to znaczy, że miała silniejszą pozycję?
"Mechanizmem pierwszym była troska rodziny o
zabezpieczenie bytu kobiety, przejawiająca się w dążeniu do sfinalizowania i
usankcjonowania związku małżeńskiego. Kandydat na małżonka poddawany był
starannej ocenie rodziców i swatów. Unikano sentymentalizmu, ważne były
konkretne cechy i skłonności."
Kobieta jest za głupia, żeby sama wybrać męża. Jej celem
jest pozostanie pod jego opieką i na utrzymaniu. Inaczej jest słaba, jest
skrzywdzona, jest BEZRADNA. Czemu?
Komuś zależy na dbaniu o tą biedną, nieszczęśliwą istotę.
Jednocześnie też temu komuś zależy na tym, aby była bezradna.
"Kobieta zamiast skupić się na podtrzymywaniu ciepła
domowego ogniska, koncentruje się więc na podgrzewaniu temperatury jej intymnej
relacji z mężczyzną. Chce go w końcu za wszelką cenę utrzymać przy sobie.
Jednocześnie zaś, na wszelki wypadek, stara się zabezpieczyć
finansowo, więc intensywnie pracuje, edukuje się i doszkala."
Zagrożenie rozwodem, czyli tym, że mężczyzna pójdzie sobie
bezkarnie w siną dal zostawiając za sobą pozbawioną środków do życia ofiarę
sprawia, że ta musi wbrew sobie kształcić się i pracować. Nie potrzebuje
przecież pieniędzy na wspólne życie, dzieci, dom, ani nawet na własne potrzeby.
Musi zbierać fundusz na czarną godzinę ewentualnego PORZUCENIA.
"I tak kobieta szukająca bezpieczeństwa materialnego w
świecie feministek przeobraża się w „niezależną”
i „samodzielną”. Stosuje w życiu imperatyw „wiem, czego chcę” i „dążę do
samorealizacji”. „Inwestuje w siebie”. Jest „stanowcza” i „decyzyjna”."
Mogę się mylić, ale czy powodem, dla którego kobiety są
takie bezradne, że trzeba je odgórnie chronić poprzez m. in. utrudnianie
rozwodów, może być to, że jako wartość traktuje się ich niesamodzielność i zależność?
Nie. Nie życzę sobie ochrony, która polega na wpychaniu mi do głowy, że tylko zależność od mężczyzny chroni moją godność i bezpieczeństwo, a mojemu mężczyźnie, że jest za mnie odpowiedzialny i choćby świat się walił, choćby mnie nienawidził, zwariował i zaczął mnie bić (albo ja bym zaczęła go krzywdzić), musi przynajmniej oficjalnie być moim mężem. Bo jest mi to winien. Nie wiem do końca za co. Wolałabym, żeby ludzie po prostu byli ze sobą i traktowali się jak ludzie. Ale to pewnie feministyczna propaganda mnie ogłupiła. Powinnam lepiej się martwić jakby tu sobie zapewnić ochronę na całe życie. Chyba, że on umrze pierwszy.
Mam nadzieję, że wymyślą metodę na ochronę przed śmiercią lub kalectwem męża, ktoś na prawdę powinien o to zadbać. No bo to jest narażanie mnie na oszustwo i porzucenie. Nie godzę się na to. To znaczy konserwatyści powinni nie godzić się na to za mnie.
Źródło cytatów: http://www.fronda.pl/a/polski-konserwatyzm-nie-ma-pomyslu-na-kobiety,39878.html