Wednesday, September 24, 2014

ideologiczne argumenty, które nie wyszły

Myślałam o tym długo, ale stwierdzam, że wprowadzenie logiki jako przedmiotu do szkół nie rozwiąże tego problemu. Zbyt teoretyczna. Widzę zamiast tego takie zajęcia praktyczne, na których trzeba nauczyć się rozróżniać prawdziwe argumenty od pozornych, albo po prostu zjebanych. Zabawy typu "namierz bullshit" i obal go w trzech lub mniej zdaniach. Boże, świat byłby piękny. I cichszy, bo może w końcu ludzie by się zastanawiali chociaż pięć minut zanim zaczną gardłować używając cyrkulatywnych, demagogiczncych argumentów opartych na niesprawdzonych źródłach.



Oto lista najtępszych, ale wciąż recyklingowanych argumentów/twierdzeń, które narastają zwłaszcza w dyskusjach światopoglądowych.

1. Nie chcę/nie jestem X, ALE...


Nie jestem feministką, ale wierzę w to, że kobiety i mężczyźni zasługują na taki sam szacunek i możliwości, sprzeciwiam się dyskryminacji na tle płciowym i uważam, że moja opinia jest równie ważna, co mężczyzny w podobnym położeniu.

Czyli (cytując mojego niezrównanego brata) nie tolerujesz spaghetti, ale uwielbiasz podłużny makaron z sosem pomidorowym, ziołami i zazwyczaj mięsem.

Nie chcę być nietolerancyjny/nikogo obrażać, ale X czy Y to zło/ścierwo itd.

Rada: w tej zabawie dobre chęci się NIE LICZĄ. Nie chcesz obrażać - nie obrażaj.

2. Oczywiście, że popieram/nie popieram X, CHYBA ŻE..


Oczywiście, że nie popieram aborcji, chyba że ciąża jest niechciana.

A ja jestem totalną abstynentką, chyba że akurat mam ochotę na alkohol,

Kobiety powinny mieć równe prawo do realizacji zawodowej, chyba że wcześniej nie wykonają swoich domowych obowiązków.

Dostaniesz swoją pełną równość i partnerstwo jak ugotujesz i umyjesz kibel.

3. Argumenty opierające się na jawnym zaprzeczaniu faktom.


Pary homoseksualne nie mogą adoptować dzieci, bo to pozbawia dziecko modelu matki i ojca.

Są dwie opcje - albo ktoś naprawdę uwierzył, że jest plan odbierać dzieci ze szczęśliwych rodzinek i jak leci wpychać parom gejów (które przecież nie funkcjonują dłużej niż czas wypełniania ankiety przedadopcyjnej... ale o tym zaraz), albo uważa, że wychowawca w domu dziecka=matka+ojciec.

Związki partnerskie i tak nie są nikomu potrzebne, bo żaden związek homoseksualny nie jest trwały. Oni nie są zainteresowani takimi związkami.

Cóż, ktoś jednak życzy sobie takich związków. Jeśli faktycznie nikt z nich na pewno nie skorzysta, czemu nie udowodnić tego dając na próbę taką możliwość?

To oburzające, że ktoś może wykorzystywać pijaną osobę. Nic tego nie usprawiedliwia. Aby oduczyć mężczyzn od takiego myślenia należy edukować dziewczęta, aby nie piły, jeśli potem mogą paść ofiarą mężczyzny. 

4. Argumenty polegające na przeczeniu samemu sobie


Dla mnie aborcja jest równoznaczna z morderstwem. Ale jeśli ktoś chce to robić, nie będę ingerować, bo to wolność tej osoby. Ale jakby ktoś faktycznie próbował zabić kogoś np. za ścianą w bloku, to muszę dzwonić na policję.


Pary homoseksualne nie powinny się obnosić ze swoim uczuciem, ale nie uważam tak dlatego, że ich potępiam. Osobiście jestem też przeciwny publicznemu okazywaniu uczucia przez pary hetero. 

5. BO JA TAK MÓWIĘ


Tylko jedna strona może mieć rację. Istnieje tylko jeden słuszny wybór w każdej kwestii. I jeszcze udajemy, że wcale tak nie myślimy (ostatnia wypowiedź).



6. Śliskie Zbocze 


(btw nie polecam takiego wymądrzania się o zmianach semantycznych bez podstawowej wiedzy o wiecznie zmiennej naturze języka i odrobiny spostrzegawczości, żeby obserwować takie zmiany znaczeń dziejące się CAŁY CZAS, zwłaszcza jeśli żyje się już długo i było na to wiele okazji)

Moje ulubione z tej kategorii - pokazano wzory nowych dowodów osobistych. Wielkim dramatem okazał się dla wielu osób brak odręcznego podpisu na dokumencie. Najbardziej histeryczna wypowiedź brzmiała mniej więcej tak:

To w oczach państwa będziemy teraz wszyscy ubezwłasnowolnieni?

co ktoś inny pociągnął dalej:

Tak, będzie jak u wujaszka Adolfa. Tylko czekać aż wytatuują nam numery.




Tuesday, September 16, 2014

Strategie, które powinny umrzeć vol. 3

Oczywiście, że brzydko krytykować. Ale jeszcze brzydziej bezrefleksyjnie uczestniczyć w procederze produkcji prymitywnego chłamu i karmienia nim ludzi, którzy przecież wychowani na takiej papce nie zaczną krzyczeć o coś lepszego. To, czy faktycznie da się zrobić z tym cokolwiek na większą skalę jest dyskusyjne (chociaż każda ocalona duszyczka, która zostanie uświadomiona, że może sama wybierać i stymulacja intelektualna/estetyczna to sama radość zawsze trochę ten świat ulepsza).

Jednak jak już toniemy we wszystkich Patich, Gosiach Andrzejwicz, Warsawshorach, ohydnych opakowaniach i reklamach oraz przygnębiająco odwalonych na "powie się, że taka moda" ubraniach i fryzurach, to byłoby chociaż miło móc ulżyć sobie i móc od czasu do czasu dać upust swoim urażonym uczuciom estetycznym. Przecież moje milczenie oznacza, że godzę się na:

to

albo na to

Jaram się wydziaranymi dresami

Kiedy jednak ośmielisz się wyrazić swoje uzasadnione obiekcje i zwrócić uwagę na jawną fuszerkę, techniczne niedoróbki albo nieudolny plagiat (np. pisząc "Co za gówno.". I dobrze! Masz do tego święte prawo! Też tracę siły na dyskusje, kiedy widzę tak oczywiste usiłowanie karmienia publiki sraką), pada argument, który zamyka drogę do polemiki.

A UMIESZ ŚPIEWAĆ/TATUOWAĆ/WYPLATAĆ KOSZYKI LEPIEJ? BURAKU?

W większości przypadków moja odpowiedź brzmi oczywiście "nie". I dlatego nie robię kariery w showbizie, nie tatuuję i nie wyplatam koszyków.

Jak wielkim trzeba być kretynem, żeby używać tego argumentu? Może działa to w grupie wsparcia dla początkujących rysowników poniaczy, żeby powstrzymać zbędne hejty, ale w prawdziwym świecie przeczy to założeniu, że za robienie różnych rzeczy, zwłaszcza dla innych ludzi/na innych ludziach powinny się brać osoby, które POTRAFIĄ JE ROBIĆ.

Dlatego jeśli będę chciała zorganizować koncert zatrudnię dobrego muzyka, jeśli będę się dziarać pójdę do salonu i jeśli będę chciała koszyk to kupię go w sklepie, zamiast śpiewać, dziarać i wyplatać samodzielnie. Tak samo w ręce specjalisty oddam zabieg usuwania migdałków, budowy domu i wymiany obcasów w głupich butach.

Czy ktoś, kto rzuca takim argumentem:
będzie się przyglądał jak fachowiec krzywo kładzie kafelki w jego własnej łazience, bo przecież sam nie umiałby położyć ich nawet tak? A powinien.


Wednesday, September 10, 2014

UWAGA: wybierz tylko jedno z powyższych

Dzisiaj może trochę mniej światopoglądowo napiszę o czymś, co dociera do mnie coraz dobitniej, zwłaszcza po moich kolejnych urodzinach i nieprzerwanym strumieniu wieści o ślubach i porodach wokół mnie, co razem zmusiło mnie do stawienia czoła własnej śmiertelności.

Myślę o strachu przed zamykaniem sobie drzwi poprzez wybieranie jednej opcji. Pewnie kiedyś było łatwiej. Człowiek w ciągu swojego życia nie przemieszczał się dużo, nie wiedział co mija go, gdy żył tak jak żył, szczęśliwy, bo udało się przeżyć kolejny rok, gdy dookoła tyle zagrożeń. Uczył się jakiegoś fachu, poślubiał jakąś osobę, miał jakieś dzieci. Nie twierdzę, że to było jakieś lepsze, albo że chciałabym tak żyć. W pewnym sensie po prostu było łatwiejsze. Wielu wyborów nie było, nikt nawet za nimi nie tęsknił. Mimo wszystko cieszę się, że teraz są, chociaż wszystko ma swoją cenę.



Mam wrażenie, że jesteśmy skazani na wieczne oglądanie się przez ramię i myśl "mogę już nigdy nie mieć TEGO, TEGO i TEGO". Możliwość podejmowania wyborów traci wartość, bo wybór oznacza odebranie samemu sobie CZEGOŚ. I to nie jest kwestia marzeń o ekscytującym życiu, które tradycyjnie stymuluje umysł i jest treścią filmów, książek i gier (szpieg, kapitan statku kosmicznego itd). Odkrywasz, że zagnieździłeś się w jakimś środowisku. Znasz się na czymś, znasz żargon, masz znajomych łapiących te hermetyczne żarciki. I zaczynasz żałować, że nie doświadczysz tego w innym środowisku, że nie poczujesz się tak wśród fizyków, aktorów czy lekarzy.

Mr Nobody jak najbardziej w temacie

Jest gorzej. Bierzesz za cel jedyną osobę, z którą czujesz, że możesz być blisko. Zdobywacie się nawzajem i lepiej być nie może. Ale pojawia się problem. Jeśli spełnią się składane wam i sobie nawzajem życzenia być może już nigdy więcej nie pójdziesz na pierwszą randkę, nie będziesz godzinami analizować jednego smsa, nie zobaczysz jak to jest być i robić to czy tamto z kimś innym.
Spotykam się ze stanowiskiem "na świecie jest zbyt dużo ciekawych ludzi, żeby wiązać się z jedną osobą". Wydaje mi się, że często łatwo pomylić szukanie właściwej osoby z szukaniem doznania, które z każdym na początku przebiega podobnie. To jest skazywanie się na powtarzanie cyklu i niekoniecznie do czegoś prowadzi.

Wyjściem jakie widzę jest skupienie się na rozwoju zamiast zmianie scenerii. Bo łatwo zapomnieć, że kiedy wszystko dookoła jest wymieniane, zawsze zostaje jedna, dość istotna stała. Ty. I choćby nie wiem co zrobisz, nie przeżyjesz więcej żyć, tylko to jedno w zmiennej scenerii. Osobiście chciałabym wierzyć, że mogę zaakceptować świadomość, że mam to jedno życie, przestać oszukiwać siebie, że mogę mieć ich więcej i zamiast tego włożyć wysiłek w pozytywne zmiany w jedyne, na co naprawdę mam wpływ - siebie.

Podoba mi się to rozwiązanie, bo ściąga mi z barków ciężki przymus frustrowania się utraconymi możliwościami, a daje w zamian satysfakcję z możliwości podejmowania wyborów samodzielnie i ponoszenia ich konsekwencji na własny rachunek.
To jest szkic w mojej głowie i nie wiem jak będzie działać, dlatego wolę nikomu go nie polecać. Gdyby ktoś miał jakieś myśli/pomysły w tym temacie, będę wdzięczna za podzielenie się nimi.

Monday, September 8, 2014

Pjur and naturals

Jak wiadomo, w przypadku braku dobrych argumentów zawsze można okrzyczeć coś, co popieramy "naturalnym" lub "normalnym" i każda dyskusja wygrana. Niektórzy gwałtownie (i zwykle wybiórczo) nawracają się na naturalność i uparcie wieszczą swoje racje w internecie (i nie tylko). Co najśmieszniejsze czasem powołują się nawet na naukę, żeby udowodnić wspomnianą naturalność. (Homoseksualizm jest wbrew naturze, bo przecież powstał w latach 70 i nie istnieje wśród zwierząt.)

Argumentem przeciwko szczepionkom/chemioterapii/antykoncepcji jest fakt, że są CHEMIĄ. Lęk przed CHEMIĄ prowadzi do przeuroczych sytuacji. Przede wszystkim często żywią go ludzie, którzy nie do końca zdają sobie sprawę jak definiować tę całą CHEMIĘ i poinformowani, że związki chemiczne występują też w bardzo "naturalnych" rzeczach totalnie się gubią. Dla nich chemia to takie zielone bąble jak w domestosie. 
Pewna pani praktycznie od narodzin karmiła swoje dzieci zwykłym krowim mlekiem, bo to w proszku zawiera wyżej wspomnianą straszną chemię. Widocznie świadomość istnienia alergenów i enzymów trawiennych już do jej wiedzy chemicznej się nie zalicza. 
Pod filmem sugerującym szkodliwość promieni UV i zachęcającym do stosowania kremów z filtrem (bez podawania konkretnej marki) znalazła się rzesza orędowników "natury".


Mimo braku argumentów dotyczących jakichś konkretnych szkodliwych składników w kremach z filtrem, byli oni bardzo zbulwersowani, że dla ochrony przed fotostarzeniem i rakiem skóry ktoś mógłby się smarować czymś nienaturalnym.
BTW, czy tylko mnie bawi, że TastyLimePie pisze, że nie należy używać rzeczy powstałych po narodzeniu Chrystusa ze swojego konta na Google+?
Wiecie co jest naturalne?
Rak. Poparzenia słoneczne. Wysoka śmiertelność noworodków. Jedzenie psujące się w ciągu dnia, bo lodówki nie rosną na drzewach. Niekontrolowana płodność. Niemożność wezwania pomocy na czas. Umieranie na banalne zakażenia bakteryjne. Ameby w wodzie ze studni.
Między innymi. Cały dramat z próbą odcinania się od WSZYSTKIEGO, co nienaturalne polega na tym, że jest po prostu dramatycznie tępy i oparty na oszołamiającej ignorancji. Możliwe też, że dotyczy ludzi o sposobie myślenia skrajnie pakietowym, którzy nie rozumieją, że nie wszystko działa na zasadzie "albo - albo".
 Cywilizacja przez tysiące lat próbowała uniknąć tego, co szkodziło człowiekowi z natury. Potem wszystko wymknęło się spod kontroli i niestety zaczęła być w dużej mierze szkodliwa. Jednak siedzenie przed kompem i zarzekanie się, że żyjemy 100% w stylu paleo nie zastąpi krytycznego myślenia i rozważnych wyborów dotyczących diety, stylu życia, środkami codziennego użytku i wielu innych rzeczy. 

Wednesday, September 3, 2014

Nie wiem, to się wypowiem

Lubię myśleć o ludziach, którzy to robią, jak o małych dzieciach. Mama mówi, że znów nie ma pieniędzy na naprawę czegoś w domu, że nie wystarczy na wakacje itd, a dzieciak wybiera ten moment na pouczenie głupiego dorosłego - "w takim razie idź i wyciągnij pieniądze z maszyny, widziałem/am jak to robisz". Dziecko na pewnym etapie swojego rozwoju nie rozumie, że dorosły przewyższa je wiedzą i doświadczeniem w KAŻDEJ dziedzinie. Przy odpowiednim podejściu rodziców prędzej czy później zda sobie sprawę ze swojego błędu i jak dobrze pójdzie to potem będzie mu nawet głupio, że postawił swoich rodziców w sytuacji wewnętrznej walki między przekonaniami a chęcią przypierdolenia bezczelnemu młodemu. Niestety, nie wszyscy wyrastają z tego stanu przyjemnej nieświadomości. Sprawiają wrażenie, że obca jest im teoria umysłu Premacka i Woodruffa, i nie widzą, że w głowach innych ludzi zachodzą procesy myślowe, a przynajmniej, że mogą tam zachodzić procesy bardziej skomplikowane niż w ich własnych. 
Ten grzech popełniają kuce wypowiadające się o ekonomii i społeczeństwie, domorośli stratedzy, którzy w wolnej chwili wpadli na lepszy sposób prowadzenia wojen, dziewczynki o dobrych sercach, które potrafiłyby w jedno popołudnie ocalić całą Afrykę (zwłaszcza jakby już przekonały te potwory od ice bucket challenge, żeby zaniechały wylewania wody), lingwiści amatorzy (gdybym dostała stronę pracy magisterskiej za każdy przypadek "to wymawia się jak takie miękkie f, ale tak bardziej z przepony", przez który westchnęłam głęboko, miałabym już co najmniej doktorat) i uważni komentatorzy artykułów (popularno-)naukowych.
Oni nie przepuszczą, nie dadzą sobie jakimś tam naukowcom wciskać sobie bzdur. O nie, oni nie urodzili się wczoraj (to znaczy, mają na to papier, słowo).

Przykład
Ostatnio czytałam o kolejnym przełomowym odkryciu w dietetyce (materiał na całą notkę, btw), że jednak to przede wszystkim cukry, a nie tłuszcze powodują tycie. W artykule były wyjaśnione stojące za tym mechanizmy oraz zostało wspomniane, że nad tym problemem biedzili się latami naukowcy i dietetycy.
Jednak zaraz pod tekstem znalazł się komentarz człowieka, który przejrzał te kłamstwa i oznajmił wszem i wobec, IŻ:
Bzdury! Przecież cukry mają 4 kcal w gramie a tłuszcz 8, czyli to tłuszcze są bardziej tuczące!

Doprawdy szkoda, że nikt wcześniej nie uświadomił tym wszystkim naukowcom faktu dostępnego w dowolnym podręczniku do przyrki.

Ignorancja daje takim ludziom przekonanie, że mogą się wypowiadać na specjalistyczne tematy nie posiadając wiedzy. Nie czują potrzeby pogrzebania w źródłach, zanim wyrobią sobie opinię na jakiś temat, oni po prostu już wiedzą. To dobry przykład efektu Krugera-Dunninga w działaniu. Opinie oparte o beztroską niewiedzę wynikającą z szokującego lekceważenia złożoności problemu przekładają się na irytujące dyskusje w internecie, twardogłowe pchanie się z bzdurnymi argumentami w debaty społeczne i nieodpowiedzialnie oddane głosy.