No okej, ja sama żądam. I referendum w tej sprawie byłoby ciężko bez sensu. Ale patrząc po FB obecnie żadnego postulatu czy opinii nie da się formułować inaczej niż "żądamy referendum w sprawie XY".
Poczytałam sobie ostatnio pewnego bloga o (samotnym) rodzicielstwie. Pisze go dzielna kobieta, która dużo przeszła i szanuję to bardzo. Udało się jej jednak bardziej niż swoimi naprawdę przykrymi perypetiami zadziwić mnie tym, jak zdołała dwoma rodzajami wpisów wywołać we mnie zupełnie odmienne reakcje.
Posty pisane z jej własnej perspektywy były poruszające i bezpośrednie, ludzkie, emocjonalne. Nie mogłam za to znieść jej postów pisanych w formie "listów" od jej dziecka do nieobecnego ojca. Pomijając kwestię, wzbudzających przynajmniej u mnie silny dyskomfort, prób infantylizacji języka (ale wciąż przypisywania dziecku umysłu i retoryki kogoś co najmniej kilka lat starszego), po prostu czuć, że coś jest w tym nie w porządku. Listy mają wg. autorki cel kiedyś oświecić ojca marnotrawnego co zrobił źle. Wydaje mi się, że mimo, iż taki cel jest zrozumiały, zbyt wysoką ceną za dążenie do niego jest robienie z dziecka lalki na kolanach pasywno-agresywnego brzuchomówcy (bo na przykład dziecku mama kupiła nową kurteczkę a sobie już nie. A co Ty nosisz w chłody, tatusiu?...)
Dziecko Mały Terrorysta |
Nie zrozumcie mnie źle, dobra pasywna agresja nie musi być zła (nieskromnie: patrz pierwszy akapit). Ale wyjątkowo mierzi mnie koncept wyrażania jej przez istotę niepotrafiącą samodzielnie się wypowiedzieć, czy to niemowlak, czy płód, czy zwierzę, czy nawet roślina. Jasne, takie praktyki mają długą i momentami nawet udaną historię i tradycję, choćby literacką, ale powiedzmy, że Kochanowski jakoś tam umiał się z tym obchodzić, a zazwyczaj jednak wychodzi z tego lipa.
Zawsze wydawało mi się, że bardziej skłoni człowieka do adopcji bezdomnego kotka rzetelny ale też ciekawie pomyślany komunikat pisany przez kogoś, kogo to zwierzę obchodzi, niż płaczliwa i grająca na emocjach "wypowiedź" Pana Pchlarza, który szuka dobrego domku, bo miał kiedyś kochanego pana, ale on chciał wyjechać na wakacje i Pan Pchlarz wylądował pod mostem, bo pewnie coś się panu pomyliło (panu Pana Pchlarza, nie Panu Pchlarzowi) i zapomniał gdzie go zostawił.
Raz, że powinno się podejmować takie decyzje nie pod wpływem chwilowego poczucia winy/rozrzewnienia własną dobrocią/litością, dwa, że Pan Pchlarz ma niesamowicie fajny, ale zupełnie inny niż ludzki koci rozum, w którym na pewno jest więcej temperamentu, ośrodków preferowania mokrego jedzenia i zapału do ścigania owadów i dziwnych dźwięków, niż talentu do perswazyjnego pisania. To robota dla człowieka.
Tak samo nie odmawiam niemowlakowi fascynujących procesów intelektualnych (przy tak zawrotnym tempie rozwoju mózgu jest co podziwiać) i emocjonalności, ale uważam, że wkładanie mu w usta planów poszukiwania mamie nowego mężczyzny albo dziwienia się, że rodzicielka nie śpi po nocach to przesada. Dzieci tak nie myślą dobrych parę pierwszych lat życia. Nie dlatego, że są głupie czy złe, ale dlatego, że są dziećmi. Masz dorosły przekaz - przekaż go z własnej dorosłej perspektywy zamiast kiepsko go charakteryzować za pomocą pseudodziecinnej naiwności.
Pewnie jestem w tym momencie antyspołeczna i kontrproduktywna, bo zapewne taki przekaz trafia do ludzi i dzięki temu kotki znajdują domy a ludzie robią przelewy chorym dzieciom. Jednak smuci mnie, że potrzebują do tego takich podstępnych bodźców.