- wchodzenie do sklepu i nie kupowanie niczego,
- przeglądanie wszystkiego zanim znajdą to, czego chcą, a przecież oczywiste jest, że czarne bluzki rękaw trzy czwarte wiszą między zielonymi swetrami i dżinsowymi bojówkami,
- odwiedzanie sklepów przed świętami,
- odwiedzanie sklepów w weekendy,
- pytanie gdzie jest jaki dział,
- pytanie czy uszkodzona bluzka pójdzie trochę taniej,
- pytanie czy inny rozmiar jest może dostępny.
Koszmar. Obsługa klientów jest szokującym brzemieniem zrzucanym na barki osób zatrudnionych w usługach.
Memy zamieszczane na stronce pobudzają ochocze komentarze pracownic sklepów:
Okej. Mam małe pytanie. CZY WAM NIE WSTYD SIĘ W OGÓLE PRZYZNAWAĆ?
Podczas gdy opisywane przez pracowników kin i knajp historie zwykle dotyczą klientów chamskich czy szokująco nieumiejących się zachować, te pretensje to typowe problemy pierwszego świata.
Nie zamierzam komentować zarobków czy warunków pracy i domyślam się, że nie są zbyt motywujące, ale NA BOGÓW, to jest robota, za którą się płaci dobrowolnie ją wykonującym ludziom.
Raz, egocentryzm. Skoro ja cały dzień stoję w tym sklepie i znam na pamięć jego rozkład itd, to każdy kto mnie o coś pyta jest nachalnym debilem, prawda? Jeśli robisz w zawodzie coraz częściej nazywanym "asystent sprzedaży" nie dziw się, że ludzie oczekują twojej asysty.
Do tego budzi we mnie niesmak koncept masowego żalenia się na stawianie czoła rutynowym obowiązkom. Wiem, to męczące w kółko odpowiadać na te same pytania i być miłym dla ludzi. Ale większość zawodów tak działa. Prawie nikt nie bawi się świetnie i wszyscy są zmęczeni.
Ciekawe czemu inne zawody nie łączą się w takim bólu (doopy). Na przykład nauczyciele:
Słuchajcie, myślałem, że im przypierdolę. Wchodzą do klasy i jeszcze nie siądą, a już wręczają mi prace domowe! I ja mam to wszystko sprawdzić!