Saturday, March 26, 2016

Ile za to życie? Nie to, tamto po prawej.

Temat wartości życia jest zestawem startowym do niezwykle prostej gry towarzyskiej polegającej na odliczaniu czasu aż ktoś powoła się na Hitlera. Gry nie polecam, bardzo się postarzała z czasem, przykre jest zwłaszcza nieaktualizowane AI postaci. 
Ostatnio doszłam do ciekawej myśli i postanowiłam się nią podzielić ze światem z dobrego serca. Co może zaskakiwać, Tomek zrobił dobrą robotę i dostarczył mi inspiracji oraz idealnej ilustracji tego problemu w jednym.   
Było już sporo doskonałych przykładów satyry na to, kiedy konserwatyści cenią życie (np. głównie przed narodzinami), było też dużo przerzucania piłki kto bardziej szanuje życie i dlaczego. I dotarło do mnie, że problem oprócz stopniowania tej wartości jest jeszcze jeden, bardzo ważny.

Tradycjonalistyczny szacunek do życia polega na przypisaniu mu wartości absolutnej. Każde życie jest święte. To znaczy, ludzkie życie. To też Tomek narzekał jak nieprzyzwoite jest pochylenie nad życiem zwierząt. Nie dziwi też, że w tej sytuacji przypisywanie ludziom "zezwierzęcenia" leży niebezpiecznie blisko od skasowania ich złotej karty klubowicza wartościowego życia. Życie, każde ludzkie życie, jest ważniejsze niż inne dobra, takie jak zdrowie i bezpieczeństwo. Dlatego na przykład biskupi tłumaczą, że nie wolno usuwać ciąży pozamacicznej dla ochrony zdrowia kobiety, tylko czekać, aż nieuchronnie dojdzie do bezpośredniego (bo poważne, ale pośrednie istniało od początku) zagrożenia jej życia i wtedy ingerować.
(okej, wciąż nie wiem jak się do tego ma kara śmierci albo wojna) 

Tymczasem paskudne relatywistyczne i zepsute liberalne spojrzenie na życie polega na tym, że życie nie ma tego absolutnego statusu świętości. Czyli ktoś na przykład może postawić swoją godność ponad pozostałe mu parę tygodniu cierpień. Życie jest wartością indywidualną, złożoną, trudną w ocenie.

I oto clue:
Nie sądzę, żeby było tak, że ktokolwiek ma doskonałą odpowiedź, a już na pewno nikt nie może zaproponować dobrego, etycznego (cokolwiek to znaczy) rozwiązania systemowego. Za to nie mam wątpliwości co jest bardziej ludzkie. 
Absolutna świętość życia człowieka w myśleniu produktów terlikopodobnych pozwala na robienie czystej matmy. Matma jest przecież królową nauk, a liczby nie kłamią. No nie kłamią, a matma jest super ważna. Ale nie jest najlepszym pomysłem opisywanie liczbami całkowitymi i operowanie na nich prostymi działaniami, kiedy mówimy o życiu, cierpieniu, godności itd. Do tego zwykle i tak nie robią tego żadni matematycy, tylko zwykłe liski chytruski, które sądzą, że jak dodadzą sobie coś na kalkulatorze, to już wygrali w dyskusję. 
Życia są jak cyferki na koncie, tracą całą tę zbędną i niepotrzebnie komplikującą wszystko otoczkę, uczucia, indywidualizm, godność inną niż ta rozumiana przez mądrych panów. Chyba, że chcemy zrobić z jakiejś pojedynczej historii lekcję dla maluczkich. Wtedy to życie ma znów twarz, ale taką, która staje się obowiązkowa dla wszystkich. Fronda pisze o jednej dziewczynie z małogłowiem (okej, która miała akurat wyjątkowo dużo szczęścia), która żyje i ma się dobrze, więc nie wolno zezwalać na antykoncepcję dla zagrożonych zakażeniem kobiet. Albo słyszymy coś takiego:
Morfina już nie pomaga? Trudno, JP2 dał radę, ty też dasz.

Tomek liczy sobie trupy, dodaje, odejmuje i mu wychodzi co trzeba zrobić z Europą. I przy okazji trochę okazuje brak szacunku tragicznie zmarłym. Trochę.

Wednesday, March 9, 2016

Opowiem wam historię

Jest porwana, zamknięta w piwnicy, do której ledwo wpada światło. Ona i jej córki kulą się, oszołomione obcym otoczeniem i sytuacją, niepewne co je czeka. Nikt nie informuje ich o celu ani powodzie, nikt nie pyta o zgodę na dokonywane zabiegi. Dotykają jej obce dłonie w rękawiczkach, w sposób i w miejscach, które budzą jej sprzeciw i lęk. Budzi się po narkozie z podłużnym szwem na brzuchu. Nikt nawet jej nie powiedział, że została pozbawiona wewnętrznych narządów rozrodczych. Staje się nerwowa, niespokojna, agresywna w stosunku do swoich dzieci. Zostaje od nich oddzielona kratami i już nigdy nie będzie mogła się do nich zbliżyć. Rana goi się, ona jednak choruje, mówi się o przeniesieniu jej w nowe miejsce, jednak jest za słaba, nie toleruje pożywienia. W końcu trafia w obce otoczenie, z dala od wszystkich, których kiedykolwiek znała. Dostaje nowe imię, znów jej opinia nie jest istotna. Nie będzie jej dane swobodnie opuszczać tych zamkniętych pomieszczeń. Jest zmuszona jeść z miski na podłodze, załatwiać potrzeby fizjologiczne bez możliwości odosobnienia. Raz na kilka miesięcy jest przewożona na badania, gdzie lekarz bezceremonialnie dotyka jej ciała i podaje nieznane jej leki. Nie wie nic o losach swoich dzieci, nie ma prawa do adwokata, nie działa na jej rzecz Amnesty International. 
Te wydarzenia dzieją się bliżej niż myślisz. W moim mieszkaniu. Oto bohaterka tej historii. 
Czuje ból, strach i stres. Lubi obserwować ptaki za oknem, świeżego kurczaka i głaskanie po pleckach. Kiedy piszę, wyleguje się na krześle obok, co jakiś czas upominając się o pieszczoty. 
Wracam z obrad interdyscyplinarnej konferencji poświęconej obcości. Jakie prawa, dla kogo i kto może je przyznawać zawsze będzie problemem. Czym różni się zapewnianiem zwierzętom danych praw, a nie innych, bo wiemy za nie, czego im trzeba od tego, co ludzie robili sobie przez stulecia, choćby przez systemy typu "osobne, ale równe"? Oczywiście wieloma rzeczami, ale nie wierzę, że można to opisać w sposób wyczerpujący. 
Czy moja kotka jest szczęśliwa? Zwierzęcy behawioryści pewnie w dużym stopniu mogą to ocenić. Ale czy jesteśmy w stanie objąć empatią przekraczającą nasz antropocentryzm koncepcję szczęścia inną niż naszą własną? Prawdopodobnie mniej skomplikowaną, mniej zależną od czynników takich jak ambicja, świadomość własnej śmiertelności itd. 
Czy jesteśmy w stanie pozbawić się przekonania o własnej wyższości, my, rasa tak złożona i zaawansowana, że stworzyliśmy całe wyrafinowane systemy społeczne oparte na wyzysku, wstydzie i poczuciu własnej bezwartościowości?
W nurcie feministycznym miałam okazję spotkać się z opiniami, że nie ma praw kobiet bez praw zwierząt. O ile brzmi to obiecująco, niestety sprowadza się to do przypisywaniu zwierzętom ludzkich kategorii płciowości, co prowadzi do sytuacji, w której zamiast sprzeciwiać się cierpieniu wszystkich zwierząt, dochodzimy do akademickich dyskusji, w których sztuczną inseminację (czy wszelkie inne czynności wymagające dotykania genitaliów) krowy przyrównujemy do gwałtu, ponieważ zwierzę nie może wyrazić zgody. Mam poważne podejrzenie, że nieproszone dotykanie po wymionach należy do raczej niskich priorytetów na liście problemów krowy w masowym przemyśle spożywczych produktów zwierzęcych. Nie czuję się też jak przestępca seksualny zabierając Danę do weterynarza. To instrumentalizowanie losów tych zwierząt, na które ludzie dokonują projekcji swoich problemów, zamiast faktycznie dążyć do sprawiedliwości wobec nich. Niestety, znów rozbijamy się oczywiście o problem, co tak naprawdę dla nich stanowi taką sprawiedliwość.
Ta osoba (i jej książki) prawdopodobnie mogłaby nam trochę pomóc. Bo jeśli nie chcemy spocząć w przyjemnym, komfortowym i lepkim łożu ułudy, że mamy kwestie podmiotowości, człowieczeństwa i praw poukładane, jesteśmy skazani na ciągłe stawianie takich pytań i swędzenie z tyłu głowy. A pomyślcie, że zaraz do tego wszystkiego na poważnie dojdą roboty, a raczej sztuczna inteligencja. What a time to be barely alive!

Sunday, March 6, 2016

O tym jak nauka nie odpowiada na niektóre pytania

Słyszałam o przypadku, gdy dowód anegdotyczny był adekwatny.
Takie tam śmieszkowanie, ale jeszcze nie tak dawno zakładałam, że świat byłby lepszy, gdyby ludzie podejmowali lepiej poparte dowodami i logiką decyzje. I że nauka jest sposobem na naprawę stanu obecnego. Spoiler alert: już tak nie myślę. 

 

Wniosek z dotychczasowej pracy naukowej nr 1

Szukanie odpowiedzi dlaczego ludzie coś robią z przekonaniem, że taka odpowiedź istnieje, lub jest zadowalająca czy też spójna, jest naiwnością. Ten rodzaj przebudzenia przychodzi dość wcześnie. Zderzenie fascynujących hipotez z mokrą materią uświadamia młodego idealistę, iż nawet jeśli jednostki i grupy na przykład konstruują swoją tożsamość/przynależność grupową/hierarchię za pomocą określonych zachowań językowych, nie znaczy to, że mają oni zielone pojęcie co robią i dlaczego, co w dodatku przy małych grupach badanych zazwyczaj prowadzi do wniosków, które są zarówno daleko idące, jak i poważnie obciążone ryzykiem bycia absolutnie przypadkowymi. Nadchodzą kolejne badania skoncentrowane na poszukiwaniach Prawdy i Odpowiedzi, podczas gdy jedyne co nam pozostaje to rozczarowująco beznamiętny opis jak jest, i wniosek: "ludzie zwykle robią to co inni lol" oraz narastające zniechęcenie. One wszystkie są takie same.

Wniosek z dotychczasowej pracy naukowej nr 2

Lakoff twierdzi, że przekonanie, że ludzie będą podejmować decyzje oparte na logice i trzeźwej analizie faktów (w co każdy skwapliwie wierzy, przynajmniej we własnym przypadku, bo przecież to podstawowa psychologia, że chcemy w swoich oczach być osobami racjonalnymi) jest głęboko naiwne i wskazuje na twardogłową ignorancję na wszelkie osiągnięcia intelektualne od czasu XVIII wieku. Wniosek z tego taki, że najgłupszym co można zrobić jest rozdzieranie szat, tupanie nogą lub dostawanie ataków ciężkiego bólu dupy. 
W związku z tym, problemem nie jest to, że ludzie kierują się emocjami, tylko to, że udają, że emocje nie są częścią procesu decyzyjnego. 

Epilog nr 1

Trzeba zaakceptować bezcelowość i absolutny subiektywizm. Chyba, że się nie chce, bo przecież nie ma obiektywnych odpowiedzi. 



Epilog nr 2

To nie jest tak, że wyborcy obecnej partii rządzącej kierowali się emocjami, a nie rozumem, a ty tak. Ani odwrotnie. Heurystyka i decyzje oparte na emocjach i szyldach ideologii są tak samo potężnymi siłami jak złudzenie bycia od nich wolnym.