Przekonanie, że możemy i powinniśmy cieszyć się tym jacy jesteśmy/co mamy, bo ludzie na drugim końcu kontinuum mają gorzej (nawet jeśli o tym nie wiedzą) i aby uprawomocnić własne cechy i wybory musimy trudzić się wymyślaniem jak zdewaluować cudze.
Jest sobie taka piosenka (nie pierwsza i nie ostatnia tego typu), która jest masowo udostępniana na Facebooku przez dziewczyny większych rozmiarów.
Pozytywny przekaz o akceptacji swojego ciała? Super! A nie, zaraz. Jest tylko o akceptacji obłożonego tłuszczem ciała. I o "skinny bitches", i o mądrości, że faceci wolą mieć za co złapać, więc dziewczyno z dużym tyłkiem - masz przewagę, gratulacje! W ten sposób nie tylko dowalamy niepotrzebnie chudym laskom, ale jeszcze wciskamy tym dużym totalny kit, że "chłop nie pies, na kości nie poleci". Otóż na świecie istnieje więcej niż jeden chłop, i każdy poleci na to, co mu się akurat podoba, czy duże, czy małe. No i po co sprowadzać swoją wartość do rozmiaru (czego podobno tak nie chcemy) i odrzucić koncept, że ktoś może polubić drugą osobę za różne jej cechy i traktować rozmiar jej dupy jako kwestię drugorzędną?
Moja opinia: jeśli musisz tak bardzo deprecjonować szczuplejsze od siebie dziewczyny, żeby poczuć się dobrze w swoim ciele, może po prostu schudnij, bo to nie w tych dziewczynach leży twój problem.
To samo jest z pseudohumanistami, którzy zamiast uznać, że społeczeństwo potrzebuje i inżyniera, i psychologa muszą w jakieś zdesperowane sposoby udowadniać, że bycie nie-humanistą to pasmo cierpień i głodowych zasiłków. To nie działa.
Swoją drogą
cały ten burdel z Otwartymi klatkami i przepychankami wegetarian i mięsożerców polega na czymś bardzo podobnym. Zamiast robić swoje i pozwolić innym na to samo zawsze ktoś musi się bawć w krucjatę.
W niektórych przypadkach niechęć wynika z wypieranego poczucia winny/niższości. Znam to uczucie, stoję sobie w kolejce do kasy ze swoim filetem z piersi kurczaka, żółtym serem i białym ryżem, a przede mną ktoś wykłada na taśmę warzywa, mleko sojowe i tofu. Mam chwilę "kurde, powinnam zdrowiej się odżywiać, ta osoba musi poświęcać sporo uwagi swojej diecie". A potem mam chwilę "no i dobrze, jestem zdrowa i tak jest mi dobrze, ale może następnym razem zrobię zdrowsze zakupy". A potem nawet chwilę "beka z typa, traci tyle czasu i pieniędzy, kiedy ja wpierdalam krakersy przed kompem". Ta druga reakcja jest zdrowa i zwykle do niej wracam. Ale to uzasadnianie sobie niepodejmowania wyrzeczeń, na które innych jednak stać, czyli usprawiedliwianie się tak naprawdę tylko przed sobą, ale jednak pełne niechęci dla innych to coś super ludzkiego. I super głupiego, jak wiele takich mechanizmów.
Myślę, że to dlatego cnotki nie lubią puszczalskich, a puszczalskie cnotek, i dlatego biegacze robią z siebie nadludzi, gardzących leniami, a ci, co nie biegają toczą bekę z biegaczy.
Staram się tego unikać, a w każdym razie kiedy sobie pozwalam na to uczucie, robię to ze świadomością, że tym samym folguję niskim instynktom. Polecam.