Sunday, January 24, 2016

Star Wars VII: obrzydliwa propaganda

Jako miłośniczka filmów ze statkami kosmicznymi i sagi Star Wars wyszłam z kina zachwycona Force Awakens. Oglądało się świetnie, nostalgia była, ale bez przesady, fantastyczna obsada, nieżenujące żarty, sama przyjemność. 
Nie da się ukryć, że ten film trzeba zaliczyć do tych premier 2015, które zaoferowały satysfakcjonujące postaci kobiece (obok np. Mad Maxa czy Marsjanina). Nie chodzi nawet o kobiety w rolach głównych, chodzi o postaci, które coś robią. I czuję się zobowiązana zwrócić uwagę, że mój feminizm nie przeszkadza mi w cieszeniu się dobrą fabułą i nie widzę najmniejszego problemu z filmami/książkami bez niekartonowych postaci kobiecych. Oto moje dwa kryteria, żeby taki twór mógł być dla mnie mimo tego doskonały w odbiorze:
a) fabuła NAPRAWDĘ to uzasadnia (nie, nie widzę potrzeby wciskania na siłę kobiecej postaci do historii o np. wojnie, w której faktycznie brali udział tylko faceci)
b) dzieło jest stare i to nie jego wina że pochodzi z czasów, gdy kobiety nie miały nic do gadania.
 Na przykład czytam sobie teraz "20 tysięcy mil podmorskiej żeglugi", gdzie nie uświadczyłam postaci bez chromosomu Y, a bawię się świetnie. Po prostu, wtedy ich nie było w takich książkach, tak jak nie było kolorów w kinie za Charliego Chaplina. 
W przypadku nowych filmów lubię zobaczyć ciekawą postać kobiecą, w czymś co nie jest typowym chick flickiem czy operą mydlaną, do tego jeszcze taką, która nie jest po prostu elementem dekoracyjnym albo oczywistą kliszą Zła Uwodzicielka/Dama w Opresji/Michelle Rodriguez itp itd. 
Wprowadzanie takich postaci jest jednak często trudniejsze niż się wydaje, bowiem nie da się tak po prostu zachwiać porządku, który przecież był święty od początku świata. Czytałam kiedyś jak ktoś z wyrzutem bronił tezy, że w lekturach szkolnych jest dość wzorców postaci kobiecych, bo we "Władcy Pierścieni" są aż 3. Ja bym powiedziała, że oczywiście, że jest to ze względu na wiek książki zrozumiałe, ale te trzy babeczki są mocno styropianowe. Okazuje się jednak, że dla wielu mężczyzn jest to absolutna granica tolerancji.
Był już potworny ból nad Mad Maxem, teraz jest z powodu Star Wars. Posłuchałam trochę zmartwionych krytyków filmowych z youtube i faktycznie, jest źle. Usłyszałam, że film ten zawiera ginocentryczny przekaz, z którego wynika, że kobieta może być mądrzejsza/skuteczniejsza niż mężczyzna i oczywiście, że to wszystko jedna wielka feministyczna propaganda. Jeden gość wymawia "pro women" jakby mówił "pro satan" czy coś.
Wszystko przez Rey, która nie tylko jest za dobra w tym co robi, ale jeszcze do tego bezczelnie nie potrzebuje mężczyzn do pomocy. Inny youtuber opowiadał jak wzdrygał się za każdym razem, gdy upokarzała np. Hana, gdy wykazała się wiedzą techniczną w rozmowie o Sokole. 
Znałam kiedyś gościa, który pienił się, kiedy znałam odpowiedź na jakieś pytanie z wiedzy ogólnej albo gdy wyrażałam jakąś bardziej złożoną opinię, bo to "podważało jego męskość". Jak łatwo się domyślić, ten przypadek był raczej ciężki i beznadziejny. Ten wygląda podobnie:
W sumie to mnie bardzo bawią te głosy. Podejrzewam, że jeszcze jakiś czas temu bym się zdenerwowała, ale teraz raczej uświadomiłam sobie, że ich lęk przed kobietami, które radzą sobie same mi nie zagraża i jest ich problemem. Niestety, wygląda na to, że jednak taki filmy będą się pojawiać, bo w jakiś niewytłumaczalny sposób znaleźli się ludzie, którzy niezależnie od płci dobrze się bawili oglądając i nawet mężczyźni, którzy nie poczuli, że ich genitalia się skurczą od oglądania postaci kobiecej, która ogarnia życie i nawet nie potrzebuje do tego szczuć cycem. 
(Tak, widziałam też sprzeciw, że Rey jest mało interesująca wizualnie, więc nie ma racji bytu jako kobieta w filmie. Kurde, a mogła mieć lateksowy kostium z podwiązkami.)
Jak nie możecie zrobić krągłego napierśnika z dekoltem to może chociaż różowy hełm?
 

No comments:

Post a Comment