Tłumaczenia. Z perspektywy osoby jeszcze w trakcie kształcenia w tym zawodzie pozwolę sobie na refleksję nad jednym z problemów tego zajęcia. Nie ma postaci bardziej tragicznej niż tłumacz, który musi, cytując profesor Tabakowską, tłumaczyć się z tłumaczenia. To kariera dla współczesnych Werterów, którzy są przygotowani na wieczne niezadowolenie i jedno wielkie "tak źle i tak niedobrze". Och, więc mówisz że jesteś postmodernistycznym poetą łączącym tradycje turpistyczne z wczesnopozytywistycznym przekazem społecznym? Czeka Cię więcej satysfakcji zawodowej i zrozumienia społecznego niż biednego tłumacza, który chce dobrze, ale nikt w to nie wierzy.
Oto typowy przykład; tłumaczenia tytułów filmów. Na samą myśl muszę na chwilę iść się przewietrzyć. Po milionie tępawych zarzutów wobec tłumaczy i godzinach krwawych bitew stoczonych w internecie (przynajmniej argumenty przydały mi się na rozmowie wstępnej na specjalizację, za co dziękuję wszystkim filozofom należącym do szkoły "nie znam się, to się wypowiem") moje stanowisko w tej sprawie jest krótkie. Nikt nie jest szczęśliwy, choćby nie wiem co. Trudno, że to zwykle nie tłumacz jest odpowiedzialny za tytuł. Trudno, że przeciętny Polak, który bez tłumaczenia filmu by nie zrozumiał (i żaden wstyd, ale mógłby docenić, że ktoś jednak przetłumaczył, jeśli jest dobrze zrobione) zakłada że tłumacz, który zrobił dobrze cały film, ze slangiem, grami słów itd, jest kretynem, bo myślał że "die" znaczy "szklana" a "hard" to "pułapka", a przecież ów Polak słownik ma i się nie da w konia zrobić. Boli najbardziej, że czego wydawca filmu (najczęściej) wymyśli, tłumacz jest winny jednej z dwóch zbrodni:
a) tytuł nie jest dosłownym tłumaczeniem (a przecież "die" nie znaczy... itd.)
b) tytuł jest dosłownym tłumaczeniem (i brzmi głupio)
Super.
Ten problem jest wszędzie, nie tylko z tytułami. Oto symulacja:
The Pretty Reckless w kawałku "Zombie" śpiewa:
Kiss my gentle burning bruise
Okej, pomijamy drobny błąd gramatyczny i tłumaczymy jako proste, krótkie zdanie rozkazujące w języku polskim. Co robimy z bruise?
Oto co zrobiła Ruda_c(: w swoim amatorskim tłumaczeniu na tekstowo.pl
Pocałuj mojego delikatnie palącego siniaka
Wiernie? Powiedzmy. Pięknie? Nie bardzo.
Moim zdaniem tłumacz ma prawo w podobnej sytuacji zmienić tego siniaka na np. ranę (bo stłuczenie wciąż psuje klimat całości). Bo to nie podręcznik do medycyny ani powieść fabularna. Jeśli jednak tak to zostanie zrobione, prawdopodobnie ktoś doszuka się oryginału i podniesie raban. Jeśli jednak zostawimy tak dosłownie, fani estetyki i zachowania decorum też zgłoszą pretensje.
Tłumacz jest jak basista w zespole rockowym, im dłużej zostanie niedostrzegalny, tym lepiej.
Wiem przecież. Można być sławnym, ale jeśli się pragnie mieć święty spokój warto pozostać cichym bohaterem, szarą eminencją, odwrotnym ninją, który właśnie stara się nic nie zabić.
No comments:
Post a Comment