To prawda, bawią mnie jego piosenki o przedwczesnej
ejakulacji i opłakanych skutkach wypadku rowerowego w 1999. Ale Lajoie zdobył
moje serce swoim niestrudzonym manifestowaniem zmęczenia tym, co dzieje się w
mediach i popkulturze. Jest niegrzecznym dzieckiem, które nie daje karmić się
łyżeczką. Uderza mnie z jednej strony tym, jak konsekwentnie kopie w miękkie
podbrzusze hipokryzji i tandety- kiedy śpiewa o tym, jak te same media, które
prowadziły nagonkę na Michaela Jacksona obłudnie mówią o nim zaraz po jego
śmierci, albo gdy odmawia bezmyślnego dołączenia do fanów kolejnego miernego
kawałka puszczanego w radiu - a z drugiej strony unika pozy zimnego
cynika-egoisty. Jego piosenki takie jak „Sunday Afternoon”, albo „Everyday
Normal Guy” są pełne dalekiej od gloryfikacji sympatii dla zwyczajnego człowieka,
który żyje jak żyje i nijak mu do tego, kogo powinien udawać, żeby spełniać
standardy, które wszyscy łykamy oglądając telewizję i internet. Boli go
niesprawiedliwość, o czym śpiewa i mówi, znów bez przesadnej afektacji, w wielu
piosenkach i skeczach. Ironizuje i bawi się idiotyzmem homofobów, szowinistów i
twórców superkomercyjnej popkultury.
Następnym razem, kiedy pomyślicie „A, Lajoie, ten facet od
piosenek o genitaliach” będziecie mieli rację, bo właśnie to robi. Ale oprócz
tego potrafi bez wchodzenia w niekończące się dyskusje powiedzieć „To, co dzieje
się w społeczeństwie to totalny obłęd. Jeśli postanawiasz to zignorować i bawić
się w to z bandą dobrowolnie ograniczonych, łykających co dają kretynów, sam
jesteś kretynem”. I to w pięknym stylu.
No comments:
Post a Comment